Strona:PL Bronte - Villette.djvu/520

Ta strona została uwierzytelniona.

ża pani — dodałam — że okazywana nam uprzejmość winna oszałamiać nas tak bardzo?
— Niech pani mówi co chce, jest to jednak bardzo dziwne — upierała się. Trudno pogodzić się z niektórymi rzeczami.
— Z czym trudno pogodzić się? Z wytworami własnej pani fantazji?!... Gotowa jest pani nareszcie, panno Ginevro?
— Tak. Wezmę panią pod rękę.
— Wolałabym, abyśmy szły obok siebie.
Biorąc mnie pod rękę, zwisała na mnie całym ciężarem swojego ciała, że zaś nie byłam ani mężczyzną, ani jej wielbicielem, nie lubiłam tego.
— I znów to samo! — zawołała. — Chciałam, zaofiarowując się ująć panią pod rękę, wykazać uznanie moje dla stroju pani i całego pani wyglądu — było to z mojej strony pochlebną oceną pani powierzchowności.
— Ach tak? Innymi słowy chciała pani wyrazić w ten sposób, że nie wstydzi się pani pokazywać w moim towarzystwie na ulicy? Że w razie gdyby pani Cholmondeley pieściła ulubionego pinczerka w którym z okien swoich wychodzących na ulicę, albo gdyby pułkownik de Hamal zajęty był na swoim balkonie dłubaniem w zębach i które z nich obojga dostrzegło nas obie w przelocie, nie okryłaby się pani pąsem wstydu za swoją towarzyszkę?
— Tak — potwierdziła z szczerością, stanowiącą najbardziej dodatni jej rys i nadającą zmyśleniom jej nawet cechę uczciwej prostoty. Było to zresztą jedyną sympatyczną cechą jej charakteru, który, gdyby nie to, odstraszałby wszystkich wręcz.
Zadałam sobie trud słownego wyrażenia mojego komentarza do tego „tak“, a raczej dolna moja warga pośpieszyła wyprzedzić mój organ mowy: szacunek i uroczysta powaga nie były oczywiście uczuciami, jakie wyraziłam rzuconym na nią przy tym spojrzeniem.
— Szydercza, lekceważąca istoto! — dodała Ginevra w chwili, kiedy przeszedłszy na przełaj przez wielki

132