Strona:PL Bronte - Villette.djvu/538

Ta strona została uwierzytelniona.

Była to zresztą prawda; wiedziałam, że odesłać nas miano, mnie i Ginevrę, na Rue Fossette powozem.
Rzuciwszy mu tę oziębłą, zniechęcającą odpowiedź, minęłam go z lekkim ukłonem, jaki zwykły składać mu w klasie uczennice, przechodzące obok jego katedry.
W tym samym momencie jednak spostrzegłam brak mojego szala, powróciłam więc do przedsionka, aby odszukać zgubę. Monsieur Emanuel stał tam jeszcze, jak gdyby czekał na kogoś. Ujrzawszy mnie powracającą, zrobił uwagę, że noc jest piękna.
— Sądzi pan? — Vous croyez, Monsieur? — odrzekłam tonem, którego lodowata obojętność udała mi się doskonale. Byłam zadowolona z samej siebie. Tak rzadko miałam możność należytego dania wyrazu mojemu niezadowoleniu chłodnym, powściągliwym potraktowaniem w odpowiedzi na sprawioną mi przykrość, że ten jeden uwieńczony powodzeniem wysiłek przejął mnie dumą nieledwie. To „sądzi pan?“ brzmiało zupełnie tak samo wyniośle i sarkastycznie zarazem, jak słyszałam podobnie krótkie, oziębłe, suche zdania, rzucane setki razy pogardliwie odętymi koralowymi ustami dziesiątków pewnych siebie miss i mesdemoiselles. Wiedziałam z góry, ze Monsieur Paul nie zniesie na dłuższą metę prowadzonego w tym tonie dialogu, uważałam jednak, że zasłużył w zupełności na odpłacenie mu przeze mnie podobnie niemiłą próbką. Przypuszczam, że i on także był tego samego zdania, przełknął bowiem zaadministrowaną mu dozę z zupełnym spokojem. Spojrzawszy na mój szal, zarzucił mu, że jest zbyt lekki. Odpowiedziałam tonem przecinającym wszelką dyskusję, że jest taki właśnie jakiego mi potrzeba. Odsunąwszy się od niego, aby stanąć z dala, oparłam się o poręcz schodów, otuliłam się szalem i utkwiłam oczy w zaciemniającym ścianę nieciekawym obrazie treści religijnej.
Ginevra ociągała się z przyjściem. Czekanie na nią wydało mi się nieznośnie nudne. Monsieur Paul wciąż jeszcze tkwił w przedsionku; ucho moje nastawione było na usłyszenie wypowiedzianej przez niego uwagi gniewnym

150