Strona:PL Bronte - Villette.djvu/539

Ta strona została uwierzytelniona.

tonem. Omyliłam się jednak. Po chwili podszedł ku mnie bliżej. — Byle nie syknął ponownie — pomyślałam: gotowa byłam, gdyby gest taki nie był zbyt wielką niegrzecznością, zatkać sobie palcami uszy z lęku przed ponownym usłyszeniem podobnie obraźliwego syku. Nie dzieje się jednak nigdy tak, jak spodziewamy się: jeśli przygotowani jesteśmy na usłyszenie gruchania, czy szeptu, przerazi nas na pewno okrzyk bólu czy rozpaczy. Oczekujemy przeraźliwego wrzasku, gniewnej pogróżki, a mile zadziwi nas odgłos przyjaznego powitania, czy łagodnie przyciszonego szeptu. I tym razem więc przyjemnie zaskoczona byłam, gdy zamiast gniewnego wybuchu Monsieur Paula usłyszałam zwrócenie się jego do mnie tonem łagodnym:
— Wyciągam rękę do zgody — rzekł — nie spierajmy się o wypowiedziane w rozdrażnieniu słowo. Proszę, niech mi pani powie, który z nas: ja, czy ten grand fat d‘Anglais (ten wielki pyszałek angielski — tak pozwolił sobie określić doktora Brettona) ponosi odpowiedzialność za wilgotny blask oczu pani i za płonące teraz jeszcze jej policzki?
— Nie wydaje mi się, aby którykolwiek z panów, pan, czy ktokolwiek inny, spowodował rzekome podniecenie moje, o jakim pan wspomina — odpowiedziałam, zdobywając się ponownie na niezgodny z moim zwyczajem, podany tonem lodowatym, świadomy fałsz.
— Cóż ja jednak takiego powiedziałem? — dodał: — Byłem zły: zapomniałem zupełnie jakich słów użyłem. Niechaj mi pani przypomni je.
— Były takie, że najlepiej zapomnieć o nich — rzekłam, nie wyzbywając się w dalszym ciągu mroźnego, obrażająco spokojnego tonu.
— Zatem to moje słowa zraniły panią? Proszę, niech pani uważa je za niewypowiedziane, niech mi pani pozwoli cofnąć je i przyjmie szczere moje przeproszenie za nie.
— Nie gniewam się na pana.
— O, widzę w takim razie, że jest pani gorzej niż za-

151