Strona:PL Bronte - Villette.djvu/56

Ta strona została uwierzytelniona.

Kiedy wydało mi się, że zdolna jest mnie wysłuchać, powiedziałam:
— Nie powinnaś zamartwiać się Polly, że Graham nie kocha cię tak bardzo, jak ty jego. Tak być musi.
Jej podniesione badawczo oczy wyraźnie pytały dlaczego tak być musi.
— Dlatego, że jest chłopcem, a ty dziewczynką; on ma szesnaście lat, a ty sześć dopiero; on jest silny i wesoły z natury, a ty masz usposobienie zupełnie odmienne.
— Ale ja kocham go tak bardzo; powinien kochać mnie choć troszeczkę.
— Kocha cię. Kocha cię prawdziwie. Jesteś jego ulubienicą.
— Naprawdę jestem ulubienicą Grahama?
— Tak. Bardziej niż którekolwiek z dzieci, jakie znam.
Zapewnienie to uspokoiło ją nieco. Uśmiechnęła się nawet.
— Nie żądaj jednak od niego zbyt wiele — dodałam — żeby mu się nie uprzykrzyć, bo wtedy będzie po wszystkim.
— Po wszystkim — jęknęła słabym echem. — O, w takim razie będę dobra i spokojna. Będę starała się być dobrą i spokojną, panno Lucy.
Położyłam ją do łóżka.
— Czy tylko wybaczy mi ten jeden raz? — usłyszałam jej pytanie, kiedy zaczęłam już rozbierać się. Zapewniłam, że jej wybaczy, że, jak dotychczas, kocha ją po dawnemu i że musi być tylko ostrożna na przyszłość.
— Nie będzie żadnej przyszłości — rzekła — Odjeżdżam. Czy kiedyś... jeszcze... zobaczę go, jak wyjadę z Anglii?
Uspokoiłam ją zapewnieniem, że niewątpliwie zobaczy go kiedyś ponownie. Zgasiłam świecę. Upłynęło jeszcze pół godziny. Przypuszczałam, że Polly usnęła, kiedy nagle maleńka biała postać uniosła się na łóżeczku i cichy głosik zapytał:
— Lubi pani Grahama, panno Lucy?

46