zbawiona polotu i wyobraźni „Anglaise“ nie ziściła obaw Paryżanki: siedziała naprawdę nie zaopatrzona w żaden dar wonny, ogołocona z kwiatów i liści, jak drzewo w zimie. Upewniona co do tego, uśmiechnęła się Zèlie z nieukrywanym zadowoleniem.
— Jak rozumnie postąpiła pani, zaoszczędzając pieniądze, miss Lucie — rzekła — a ja głupia wyrzuciłam dwa franki na bukiet kwiatów cieplarnianych — dodała, pokazując z dumą wspaniałą istotnie wiązankę swoją.
Ale oto: pst! — krok: jego krok. Pośpieszny, jak zwykle, tym razem wszakże, jak wyobrażaliśmy sobie, pośpiechem, wywołanym innymi uczuciami, aniżeli stały jego niepokój nerwowy i gwałtowność jego temperamentu. Wydało nam się, że, wyrażając się romantycznie, w sposobie kroczenia naszego profesora, rozbrzmiewała dzisiejszego rana przyjazna zapowiedź — jak też było w istocie.
Wszedł w nastroju rozpromienienia, które złociło dodatkowym blaskiem rozjaśnioną i bez tego salę. Dobrotliwe powitanie zebranych, okraszone życzliwym uśmiechem Monsieur Paula, rozsłoneczniło bardziej jeszcze panującą w tym dniu atmosferę powszechnego rozanielenia. Jako prawdziwy Francuz (nie wiem, co prawda, dlaczego nazywam go tak, nie był bowiem z pochodzenia ani Francuzem, ani Labassecourejczykiem) przystroił się ze względu na wyjatkową okazję i „sytuację“. Zwykłe, ponure, o charakterze stroju spiskowca raczej, fałdy jego opończy w odcieniu sadzy nie przyćmiewały zarysów jego sylwetki: wprost przeciwnie, postać jego, korzystnie uwydatniona krojem ubrania i jasną jedwabną kamizelką, sprawiała prawdziwie przyjemne wrażenie. Znikł pogański, wyzywający bonnet—grec — solenizant wszedł z obnażoną głową, trzymając w urękawiczkowanej dłoni normalny kapelusz. Mały człowieczek wyglądał dobrze, wyjątkowo dobrze: niebieskie jego oczy jaśniały dobrotliwością, smagłe policzki były zarumienione, nadając mu pozór piękna nieomal. Można było śmiało nie zwracać
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/565
Ta strona została uwierzytelniona.
177