Strona:PL Bronte - Villette.djvu/572

Ta strona została uwierzytelniona.

czka. Inicjały te były: P. C. D. E. — Paul, Carl (czy Carlos) David Emanuel — tak brzmiały pełne imiona i nazwisko — cudzoziemcy muszą mieć zawsze cały szereg imion. Nie ociągając się, zeszłam do klasy.
Panowała tu cisza świąteczna. Uczennice przychodnie porozchodziły się wszystkie do swoich domów; stałe pensjonarki były na spacerze; nauczycielki, z wyjątkiem dyżurnej surveillante, były w mieście, składały wizyty lub robiły zakupy w sklepach: klasy były puste i tak samo pusta była wielka sala z olbrzymim swoim zapalanym w szczególne uroczystości świecznikiem, zwisającym z samego środka sufitu, oraz z dwoma bocznymi wieloramiennymi kandelabrami i z zamkniętym długim fortepianem. Nad wszystkim tym zaległa niczym niezmącona cisza dnia półświątecznego. Zdziwiona byłam, dostrzegłszy uchylone drzwi, wiodące do pierwszej klasy. Pokój ten bywał stale zamykany po opróżnieniu go z uczennic; nikt nie miał wstępu do niego poza Madame Beck i mną, w której posiadaniu pozostawał klucz zapasowy. Bardziej jeszcze zdziwił mnie, kiedy podeszłam bliżej, cichy dochodzący stamtąd szelest, niewyraźne odgłosy życia — krok, posunięcie krzesła, lekki trzask jak gdyby otwieranego pulpitu.
To niewątpliwie Madame Beck na obchodzie inspekcyjnym — przyszło mi na myśl w pierwszej chwili. Uchylone drzwi pozwoliły mi przekonać się, czy przypuszczenia moje są słuszne. Zajrzałam. O, nie, to nie sylwetka szperającej czujnie Madame, jej szal i czyściutki czepeczek, ale surdut i przystrzyżona krótko ciemna głowa mężczyzny. Zajmował on moje krzesło; jego smagła, prawie oliwkowej barwy ręka otwierała mój pulpit; nos jego był niewidoczny; tkwił głęboko w moich papierach. Cała postać zwrócona była do mnie plecami, tożsamość jej nie mogła jednak ulegać żadnej wątpliwości. Monsieur Paul — był to on oczywiście — uwolnił się już od stroju świątecznego i powrócił do ukochanego swojego wyplamionego atramentem surduta; pogański bonnet grec leżał na po-

184