— A présent c‘est un fait accompli[1] — rzekł, zapinając ponownie swój surdut. Nie było już więcej mowy o tym pomiędzy nami.
Przerzuciwszy jeszcze obie przyniesione książki i wyciąwszy z nich scyzorykiem swoim kilka kartek (stale przeglądał książki i usuwał z nich to, co uważał za wskazane, zanim je pożyczał, zwłaszcza o ile były to powieści; nie raz gniewała mnie surowość jego cenzury: wycięte kartki psuły niejednokrotnie tok opowiadania) — wstał, grzecznie dotknął dwoma palcami swego bonnet grec i gestem tym pożegnł mnie.
— Jesteśmy przyjaciółmi teraz — pomyślałam — aż do następnej naszej kłótni.
Omal nie pokłóciliśmy się tegoż wieczora jeszcze, ale — rzecz nadzwyczajna! — tym razem nie wykorzystaliśmy okazji po temu.
Wbrew wszelkim przewidywaniom przybył w porze wieczornego przygotowywania lekcyj. Mając go pośród nas przez cały ranek, nie spodziewałyśmy się jego przybycia wieczorem. Zaledwie jednak zasiadłyśmy do pracy, zjawił się niespodziewanie. Przyznaję, że rada mu byłam, tak bardzo rada, że mimo woli przywitałam go uśmiechem, a kiedy skierował się ku temu samemu miejscu, które stało się wczoraj powodem tak poważnego naszego starcia, baczyłam pilnie, aby nie odsuwać się od niego zbytnio. Widziałam, że spogląda podejrzliwie spod oka, czy nie cofam się za daleko, nie uczyniłam tego jednak, mimo że ławka była dość natłoczona.
Przestało zależeć mi na odsuwaniu się od Monsieur Paula. Przywykłam już do jego surduta i do bonnet grec i dlatego sąsiedztwo ich nie wydawało mi się ani tak bardzo nieprzyjemne, ani przerażające. Nie siedziałam obok niego zduszona „asphyxièe“ (jak zwykł wyrażać się): poruszałam się, kiedy chciałam poruszyć się, nie krępowałam się odkaszlnąć, o ile miałam ochotę po temu, a nawet ziewnąć, o ile byłam zmęczona — słowem robiłam
- ↑ Teraz to fakt dokonany.