i, wsunąwszy obie ręce w kieszonki zgrabnego fartuszka, powtórzyła głośno polecenie doktora Johna, dodając poufnie:
— Qu‘il est vraiment beau, mademoiselle, ce jeune docteur! Quels yeux, quel regard! Tenez! J‘en ai le coeur tout ému![1]
Po jej odejściu zapytał mnie profesor dlaczego pozwalam, aby „cette filie effrontée, cette créature sans pudeur“[2] zwracała się do mnie w takich słowach.
Nie mogłam odpowiedzieć mu na to w sposób uspokajający. Słowa, użyte przez Rozynę, były tego rodzaju, jakimi zwykła stale posługiwać się młoda osoba jej typu, pod której czaszką nie było zbyt wiele miejsca na narządy szacunku i powściągliwości. A zresztą, to co powiedziała o młodym doktorze, odpowiadało z zupełności istocie rzeczy. Graham był przystojny, miał piękne oczy i przenikające na wskroś spojrzenie. Z ust moich zerwała się stwierdzająca to uwaga.
— Elle ne dit que le veritè[3] — rzekłam.
— Ah! vous trouvez?[4]
— Mais, sans doute![5]
Lekcja, jaka przypadła tego dnia, odbyła się w ten sposób, że byłyśmy szczerze rade, kiedy skończyła się wreszcie. Po jej przeminięciu wybiegły uczennice pędem, zadowolone, ale wciąż jeszcze drżące. I ja także zamierzałam wyjść. Zatrzymał mnie wszelako rozkaz pozostania. Bąknęłam, że chciałabym zaczerpnąć świeżego powietrza — piec był rozpalony, klasa niemożliwie przegrzana. Nieubłaganie surowy głos kazał mi zamilknąć. Salamandra ta, dla której nie było nigdy zbyt gorąco w po-
- ↑ Jaki on jest prawdziwie piękny ten młody doktór, proszę pani! Jakie oczy, jakie spojrzenie! Doprawdy, jestem wzruszona tym do głębi!
- ↑ Ta zuchwała dziewczyna, to stworzenie bezwstydne.
- ↑ Mówi ona prawdę tylko.
- ↑ O, znajduje pani?
- ↑ Ależ oczywiście!