Strona:PL Bronte - Villette.djvu/59

Ta strona została uwierzytelniona.




ROZDZIAŁ IV
PANNA MARCHMONT

Opuściwszy Bretton w parę tygodni po wyjeździe małej Polly — nie przewidywałam wówczas, że nigdy już więcej nie odwiedzę miłej tej siedziby i nigdy stąpać nie będę ponownie po cichych uliczkach starodawnego miasteczka — powróciłam do domu po półrocznej w nim nieobecności. Należałoby przypuścić, że byłam zadowolona z powrotu na łono mojej rodziny. W naturalnym takim przypuszczeniu nie może w żadnym razie być nic uwłaczającego, ani krzywdzącego, nie starajmy się więc zadawać temu kłamu. Nie myśląc też bynajmniej czynić tego pozwalam, aby czytelnik wyobraził mnie sobie drzemiącą w ciągu najbliższych ośmiu lat, niby łódź w pogodę bezwietrzną, na nieporuszonych jak szkło wodach przystani, gdy sternik leży wyciągnięty na deskach pokładu z twarzą zwróconą ku niebu i zamkniętymi oczami, pogrążony, możnaby przypuścić w długiej modlitwie. Panuje powszechne mniemanie, że wielki zastęp kobiet i dziewcząt spędza życie swoje w taki właśnie sposób, dlaczegożbym więc i ja nie miała iść ich śladem?
Wyobraź mnie więc sobie, czytelniku, pulchną i zadowoloną, pławiącą się bezczynnie w słońcu, na wysłanym miękko pokładzie, stale ogrzewaną słonecznymi promieniami i, kołysaną na fali, łagodnie poruszanej powiewem lekkiego wietrzyka. Nie da się jednak zataić, że gdyby tak być miało, należałoby wyobrazić sobie, że uległam znać w jakiś sposób katastrofie, że zostałam wyrzucona poza burtę, albo też że łódź moja uległa rozbiciu. I ja sama także pamiętam czas — długi okres — chłodu, nie-

49