jącą się na poniesienie tej ofiary, naprężającą wszystkie swoje siły, aby spełnić godnie zadanie.
— Zrobienia ze siebie głuptasa, służenia jako przestroga i przykład wobec stu pięćdziesięciu ojców i matek z Villette? — dokończyłam.
Straciwszy wreszcie cierpliwość, zawołałam ponownie, że muszę być uwolniona, że muszę wydostać się na świeże powietrze — krzyczałam jak w gorączce.
— Chut! — uciszył mnie nieubłagany mój prześladowca — to tylko pretekst do ucieczki. Jemu nie jest wcale gorąco, mimo że opiera się plecami o piec; jakże więc mogę narzekać na żar, korzystając z osłony, jaką jest dla mnie jego osoba?
— Nie mogę zrozumieć pańskiego organizmu, Monsieur — rzekłam. — Nie znam się na ustroju salamandry. Co się mnie tyczy, jestem zimnokrwistą wyspiarką i siedzenie w rozprażonym piecu nie odpowiada mi ani trochą. Może pozwoli mi pan przynajmniej pójść do studni, i wypić szklankę zimnej wody. Pić mi się chce po tych słodkich i tłustych jabłkach.
— O ile na tym pani tylko zależy, mogę zastąpić panią i przynieść szklankę wody.
Zrobił to. Poszedł po wodę. Oczywiście wobec drzwi zamkniętych tylko na zasuwkę nie zaniedbałam okazji. Zanim zdążył powrócić, umknęła jego doprowadzona nieomal do ostateczności ofiara.
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/595
Ta strona została uwierzytelniona.
207