Czas już dowiedzieć się, gdzie podziała się Paulina Maria. Jak ukształtowały się moje tak mile zapoczątkowane stosunki z wspaniałym Hôtel Crécy? Otóż bywanie moje w nim uległo przez czas jakiś zawieszeniu z powodu nieobecności pana i panny de Bassompierre. Podróżowali oni, spędzając kilka tygodni w stolicy Francji i na francuskiej prowincji. Przypadek poinformował mnie o ich powrocie bardzo rychło po nastąpieniu tego faktu.
Pewnego spokojnego popołudnia, snując dość miłe rojenia, przechadzałam się wolnym krokiem po jednym z cichych bulwarów, korzystając z dobroczynnego słońca kwietniowego, kiedy nagle dostrzegłam przed sobą grupę jeźdźców konnych, którzy zatrzymali się, jak gdyby w tej chwili właśnie spotkali się i wymieniali powitania w środku szerokiej, gładkiej, obrzeżonej lipami alei. W grupie tej wyróżniłam z jednej strony wytwornego pana w średnim wieku oraz młodziutką amazonkę, a z drugiej, młodego, dorodnego mężczyznę. Twarz i cała postać młodej damy tchnęła przedziwnym urokiem, jej strój był umiejętnie wyszukany, a ona sama sprawiała wrażenie istoty kruchej i wiotkiej, zarazem jednak z pańska dostojnej i imponującej. Kiedy wszakże przyjrzałam się całej grupie bliżej, poczułam, że wszyscy troje są mi dobrze znani, przysunąwszy się też nieco, poznałam wszystkich: hrabiego Home‘a de Bassompierre, jego córkę i doktora Grahama Brettona.
Jaka ożywiona była twarz Grahama! Jaką szczerą, serdeczną wyrażała radość! Sytuacja, wywołana dzięki szczęśliwemu zbiegowi okoliczności a zarazem szczególnemu