Zanim jeszcze zdążyły słowa te zerwać się z jego ust, już ze zwykłą swoją bystrością dotarł do sedna rzeczy: daremnie usiłowałam rozpostrzeć szeroką frendzlę i brzeg mojej koronkowej zarzutki. — „Ah... ah!... C‘est la robe rose![1] — wrzasnął głosem tak ostrym, że wywarł na mnie nieledwie wrażenie ryku rozjuszonego władcy łąki.
— To perkalik tylko! bawełna! — pośpieszyłam usprawiedliwić się — tańszy i lepiej pierze się, a co główne, nie pełznie na słońcu, jak inne kolory.
— Et Mademoiselle Lucie est coquette comme dix Parisiennes — odparł. — A-t-on jamais vu une Anglaise pareille? Regardez plutôt son chapeau, et ses gants, et ses brodequins![2] — Wymienione artykuły toaletowe były zupełnie takie same, jak noszone przez moje towarzyszki — może nawet skromniejsze jeszcze niż większości spośród nich — monsieur wpadł wszelako w zwykłą swoją wenę, byłam już więc przygotowana na wysłuchanie potężnego kazania. Okazało się ono jednak tak łagodne, jak zapowiedź groźnej burzy która kończy się czasem w dzień letni na lekkim, przemijającym deszczyku. Ugodził we mnie jeden tylko jowiszowy grom w postaci szyderczego błysku jego oczu i równie szyderczego uśmiechu, złagodzonego wnet jednek powiedzeniem:
— Courage! — à vrai dire je ne suis pas fâché!, peut être même suis — je content qu‘on s‘est fait si belle pour ma petite fête.[3]
— Mais ma robe n‘est pas belle, Monsieur — elle n‘est que propre.[4]
- ↑ Aha!... To różowa suknia!...
- ↑ A panna Lucy jest zalotna jak sto Paryżanek. Czy widziano kiedy podobną Angielkę? Przyjrzyjcie się jej kapeluszowi, jej rękawiczkom, jej ozdobnym pantofelkom!...
- ↑ Odwagi! Prawdę powiedziawszy, nie jestem wcale zły; może nawet jestem rad, że ustrojono się tak na małe moje święto.
- ↑ Ależ moja suknia nie jest wcale piękna, proszę pana. Jest tylko czysta.