— J‘aime la propreté[1] — rzekł. — Nie był, słowem, wyprowadzony z równowagi. Słońce dobrego humoru miało jaśnieć, niezmiennie zwycięskie, pomyślnego dnia tego; stale udawało mu się rozpędzać chmury, zanim jeszcze zdołały one zaciemnić widnokrąg.
Dostałyśmy się wreszcie na prawdziwą wieś, pośród, jak nazywano to tutaj „les bois et les petits sentiers“. — lasów i małych ścieżek. — W miesiąc później mało zachęcałyby te lasy i te łąki, wyłysiałe z trawy i poszarzałe z kurzu, teraz wszakże w majowej zielonej swojej krasie i świeżości porannej wyglądały bardzo pociągająco.
Znalazłyśmy się przy źródle, dokoła którego obyczajem Labassecour zasadzono lipy. Przodownik nasz dał tutaj hasło spoczynku na otaczającej źródło zielonej murawie, na której porozsiadałyśmy się, skupione dokoła niego. Te, które bardziej lubiły go aniżeli się go bały, usiadły bliżej, zaś te, w których budził on więcej strachu, niż uczuć cieplejszych, trzymały się nieco z dala; były to przeważnie dziewczątka najmłodsze; te, których głębsze przywiązanie nadawało resztkom lęku nawet przyjemny posmak, trzymały się w największej odległości.
Monsieur Paul zaczął opowiadać nam zajmującą historię. Celował w tym: miał dykcję, jaką dzieci osobliwie lubią i jaka pobudza wykształconych ludzi dorosłych do współzawodniczenia z nim w tym kunszcie. Prostota jej była jej siłą i największym powabem. W opowieści, wysnutej przez niego tego dnia z własnej wyobraźni znalazły się ustępy prawdziwie piękne, głęboko odczute, a także inne, wabiące obrazowością. Podczas mojego słuchania ich, zapadły mi one w pamięć i wryły się w nią, pozostając w niej trwale, niezatarte nigdy już. Opisał on między innymi scenę zapadania zmroku — mam ją jeszcze przed sobą — nigdy nie oglądałam odtworzonej równie plastycznie pędzlem malarza.
Wspomniałam już kiedyś, że ja sama nie posiadam i nigdy nie posiadałam daru improwizacji. Możliwe, że
- ↑ Lubię czystość.