Strona:PL Bronte - Villette.djvu/646

Ta strona została uwierzytelniona.

podczas podobnego potopu. W dodatku były błyskawice oślepiające wręcz, pioruny biły raz po raz, jeden z nich padł tuż blisko: burza rozszalała bezpośrednio ponad Villette; ulewa zdawała się osiągać szczyt swojego nasilenia; parła naprzód ukośnymi smugami; rozwidlone groty burzy przebijały poprzeczne i pionowe potoki deszczu; szkarłatne zygzaki przenizywały ich spadek, zblichowane ni to biały metal — wszystko to waliło się z nieprzeniknienie czarnego nieba w potężnie nabrzmiałej obfitości i grozie.
Opuściwszy niegościnny salon Madame Walravens, skierowałam się ku jej zimnej klatce schodowej; stała tam na podeście kanapka, na której usiadłam w oczekiwaniu na uciszenie się burzy. Rozległo się szuranie nogami: ktoś nadchodził wzdłuż galerii tuż ponad podestem — był to stary ksiądz.
— Nie, mademoiselle nie może siedzieć tutaj — rzekł. — Przykrość sprawiłoby naszemu dobroczyńcy, gdyby wiedział, że ktoś został potraktowany w podobny sposób w tym domu.
Tak poważnie prosił mnie, abym powróciła do salonu, że nie mogłam, nie chcąc okazać się niegrzeczną, nie przychylić się do jego prośby. Mniejszy pokój był lepiej umeblowany i miał charakter bardziej mieszkalny, aniżei ów większy salon; do tego mniejszego właśnie wprowadził mnie ksiądz. Rozsunąwszy częściowo okiennicę, odsłonił to, co okazało się raczej kaplicą niż buduarem, bardzo uroczystą małą komnatą, wyglądającą tak, jak gdyby przeznaczeniem jej było służenie raczej za miejsce przechowywania relikwii i wspomnień, aniżeli na wygodne pomieszczenie dla ludzi żyjących.
Zacny padre usiadł, widocznie aby dotrzymać mi towarzystwa, zamiast jednak wszcząć ze mną rozmowę, wyjął brewiarz, przywarł oczami do jednej z jego kartek i zaczął szeptem odmawiać coś brzmiącego jak modlitwa czy litania. Żółte światło lampy, padające na niego z góry, złociło łysą jego czaszkę; cała jego postać pozostawała w cieniu — głębokim i purpurowym; siedział nie-

258