Strona:PL Bronte - Villette.djvu/652

Ta strona została uwierzytelniona.

nież od swego następcy — ot, zwyczajnie garścią luźnych paciorków, nanizane wszelako łącznie nagłym owym błyskiem oka Jezuity, utworzyły jeden długi sznurek, ni to ów różaniec na prie-Dieu. Gdzie szukać klamry, spajającej mnisi ten różaniec? Dostrzegłam, a bodaj tylko wyczułam łączność, nie byłam jednak zdolna znaleźć miejsca, ani też wykryć sposobu połączenia.
Możliwe, że zaduma, w jaką wpadłam, rozmyślając nad tym zagadnieniem, wydała się nieco podejrzaną swoim oderwaniem od otaczającej mnie rzeczywistości, po chwili bowiem wyrwał mnie z niej padre łagodnie:
— Mademoiselle — zapytał — mam nadzieję, że nie będzie pani zmuszona iść daleko przez te zalane powodzią ulice?
— Z górą pół mili dzieli mnie od domu.
— Mieszka pani...?
— Przy Rue Fossette.
— Chyba nie (dodał z nagłym ożywieniem) na pensji Madame Beck?
— Tam właśnie.
— Donc — rzekł, klasnąwszy w dłonie — donc vous devez connaître mon noble élève, monsieur Paul?[1]
— Czy monsieur Paula Emmanuela, profesora literatury?
— Tak, jego i nikogo innego.
Zapadła krótka chwila milczenia. Sprężyna łączącego zamka wydała mi się nagle wyczuwalna: doznałam wyraźnego wrażenia, że ustępuje on pod naciskiem.
— Zatem owym dobroczyńcą, o którym mówił pan, jest Monsieur Paul? — wykrztusiłam z siebie wreszcie. — Czy to on jest pańskim wychowankiem i dobroczyńcą Madame Walravens?

— Tak, i Agnieszki także, starej służącej. A nadto (podkreślił z szczególnym naciskiem) był i jest wiernym,

  1. Zatem winna pani znać szlachetnego mojego wychowanka, pana Paula?
264