Strona:PL Bronte - Villette.djvu/66

Ta strona została uwierzytelniona.

Około północy burza w ciągu pół godziny przycichła stopniowo, ustępując wreszcie miejsca imponującej ciszy. Ogień na kominku dotychczas słabo zaledwie tlejący, buchnął żywszym płomieniem. Wyczułam od razu zmianę powietrza i wraz z nią powróciła mi otucha. Rozsunąwszy nieco firanki, wyjrzałam na zewnątrz i dostrzegłam migotanie gwiazd występujące zazwyczaj podczas ostrego mrozu.
W momencie odwrócenia się od okna padło spojrzenie moje na pannę Marchmont, zbudzoną, unoszącą głowę sponad poduszki i wpatrzoną we mnie z niezwykłą uwagą.
— Piękna dzisiaj noc? — zagadnęła mnie.
Na zapytanie to dałam potakującą odpowiedź.
— Przypuszczałam, że tak być musi. Czuję się wyjątkowo silna i zdrowa. Niech mi pani dopomoże podnieść się. Wydaje mi się — dodała — że jestem dziwnie odmłodzona. Tak, jestem po dawnemu młoda i tak niezwykle lekko mi na sercu; czuję się szczęśliwa. A może naprawdę nastąpił zwrot w stanie mojego zdrowia i przeznaczono mi jeszcze cieszyć się pełnią sił? Byłby to cud!
— Nie, nie, to nie są dni cudów — przemknęło mi przez myśl. Zdziwiły mnie jej słowa. W dalszym ciągu skierowała rozmowę ku przeszłości, szczególnie żywo odtwarzając w pamięci wszelkie wydarzenia, sceny i osoby.
— Przyjemność sprawia mi dzisiaj wspominanie o tym wszystkim — rzekła. — Cenię pamięć, uważam ją za najlepszą moją przyjaciółkę. Dostarcza mi ona w tej chwili głębokiej rozkoszy; od nowa wyczarowuje w sercu moim tętniącą minionym pięknym życiem rzeczywistość, wszystko to, co, jak sądziłam, zmurszałe, zamarłe od dawna, wsiąkło w glinę i piasek mogiły. Odzyskałam ponownie godziny, myśli i nadzieję mojej młodości. Wskrzesła w sercu moim jedyna miłość — jedyne nieomal uczucie tkliwe — jedyne przywiązanie w moim ży-

56