słusznie sądzi pani, mademoiselle; taka spotyka nas nagroda w życiu.
— Jest pan filozofem, monsieur; filozofem — cynikiem (rzuciłam przy tych słowach okiem na jego surdut, którego wyrudziały rękaw gładził ręką) mającym w pogardzie słabostki ludzkie — wyższym nad nie, nad potrzebę dogadzania sobie — lekceważącym wygody życiowe, o jakie zwykła dbać ludzkość.
— Et vous, mademoiselle, vous êtes proprette et douillette et affreusement insensible par-dessus le marché.[1]
— Zastanawiając się jednak bliżej nad tą sprawą, wnioskuję, że musi pan przecież mieszkać gdzieś. Proszę, niech mi pan powie gdzie i jaką ma pan służbę dokoła siebie?
Groźnie wysunąwszy dolną wargę gestem najwyraźniejszej wzgardy, wybuchnął:
— Je vis dans un trou! — mieszkam w norze — w dziurze — łaskawa pani, do której nie chciałaby pani wsunąć wrażliwego swojego noska. Kiedyś, wstydząc się niegodnie przyznać do szczerej prawdy, wspomniałem o moim „gabinecie do pracy“ w sąsiednim kolegium: otóż oznajmiani teraz pani, że ów „gabinet do pracy“ jest moim jedynym miejscem zamieszkania: zarazem moim salonem i moją sypialnią. A co się tyczy mojej „służby“ — dodał, naśladując mój głos — mam jej dziesięcioro: les voilà! — oto one!
Mówiąc to, podsunął mi pod sam nos wszystkie dziesięć rozpostartych swoich palców.
— Szuwaksuję sobie obuwie — dodał z goryczą — czyszczę sobie ubranie.
— Nie, monsieur, to byłoby zbyt pospolite i przyziemne, nie robi pan tego — wtrąciłam.
— Je fais mon lit et mon ménage:[2] przynoszę sobie obiad z jadłodajni; moja wieczerza robi się sama;
- ↑ A pani jest czyściutka, wygodnicka i straszliwie obojętna w dodatku.
- ↑ Ścielę sobie łóżko i obrządzam moje gospodarstwo.