żadnej oblubienicy jej oblubieńca, żadnej żonie jej męża. Zadowalniało mnie w zupełności znalezienie dobrowolnie zaofiarowującego mi swoją przyjaźń przyjaciela. Jeśli okaże się godzien zaufania, a wyglądał na godnego zaufania; czegoż, poza jego przyjaźnią, pragnąć mogłam jeszcze kiedykolwiek? Gdyby jednak wszystko miało rozwiać się jak sen ułudny, jak to zdarzyło się już raz poprzednio...?
— Qu‘est-ce donc? — Co to takiego? Co się stało? — rzekł w momencie, kiedy myśl ta padła mi ciężarem na serce, omraczając twarz moją. Powiedziałam mu i, po chwilowej pauzie, — opromieniony pełnym zadumy uśmiechem, wyznał mi, że taka sama obawa, czy nie będę rychło miała go dość z jego trudnym, podlegającym tylu kaprysom, usposobieniem — nie daje mu spokoju od wielu dni, od wielu miesięcy nawet.
Upragnione te słowa jego natchnęły mnie spokojem i odwagą, podniosły mnie i skrzepiły na duchu. Powiedziałam mu i ja także z kolei kilka słów uspokajających. Nie tylko przyjął je, ale domagał się ich powtórzenia. Czułam się najdoskonalej szczęśliwa — dziwnie szczęśliwa — tym, że mogłam stwierdzeniem swoim zapewnić mu spokój, zadowolenie i bezpieczeństwo. Jeszcze dnia poprzedniego nie byłabym zdolna uwierzyć, że mogą istnieć podobne momenty na świecie i że życie może dostarczyć momentów, podobnych do tych, jakie przeżywałam teraz. Niezliczone razy bywało przeznaczeniem moim obserwować z drżeniem serca coraz groźniejsze zgęszczanie się na moim widnokręgu ciemnej chmury trosk i zmartwień. Nowym, natomiast, nieoczekiwanym dla mnie przeżyciem było coraz wyraźniejsze ziszczanie się zgoła niespodziewanego szczęścia.
— Lucy — zapytał Monsieur Paul przyciszonym głosem, trzymając wciąż moją rękę — widziała pani obraz w buduarze?
— Widziałam. Obraz, malowany na tafli ściennej?
— Portret mniszki?
— Tak.
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/674
Ta strona została uwierzytelniona.
286