— Zna pani jej dzieje?
— Tak.
— Pamięta pani tę zjawę, którą widzieliśmy owej nocy w berceau?
— Nigdy jej nie zapomnę.
— Nie powiązała pani chyba tych dwóch pojęć? Byłoby to szaleństwem.
— Przyznaję, że, ujrzawszy portret, pomyślałam o owej zjawie — odparłam, chcąc być w zgodzie z prawdą.
— Nie wyobraża sobie pani przecież — dodał — aby święta w niebie miała zaprzątać sobie głowę szukaniem współzawodnictwa na ziemi? Protestanci rzadko bywają przesądni, mam więc nadzieję, że te chorobliwe urojenia nie znajdą przystępu do pani, Miss Lucy.
— Nie wiem co mam myśleć o tej sprawę, przypuszczam jednak, że prędzej czy później znajdzie się naturalne wyjaśnienie tajemnicy.
— Niewątpliwie, niewątpliwie. A zresztą, żadna prawdziwie zacna, dobra kobieta — a tym bardziej żaden czysty, szczęśliwy duch — nie chciałby zakłócić przyjaźni takiej jak nasza — n‘est-il pas vrai? — nieprawda?
Zanim zdążyłam odpowiedzieć, wpadła Fifinka, wołając, że jestem potrzebna. Matka jej wychodzi na miasto, aby odwiedzić jakąś angielską rodzinę, która zażądała od niej prospektu; niezbędna jest moja pomoc jako tłomaczki. Przeszkoda, stworzona w ten sposób, nie była tak bardzo nie w porę: porcja zła jest zawsze wystarczająca na jeden dzień; na tę godzinę wystarczało zaznane dobro. Żałowałam jednak, że nie zdążyłam już zapytać Monsieur Paula, czy owe „chorobliwe urojenia“, przed którymi ostrzegał mnie, nie powstały i w jego własnej głowie także.
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/675
Ta strona została uwierzytelniona.
287