moich łzy, zaćmił się bowiem mój wzrok. Ujrzałam konia, słyszałam tętent jego kopyt... spostrzegłam jakąś masę.. uszy moje ogłuszył niesamowity hałas... Czy był to koń?! Cóż to za ciężkie, dziwne ciemne ciało wlokło się po ośnieżonej murawie?!... Czy mogłam rozpoznać je w świetle księżyca? Czy podobieństwem było dla mnie dać wyraz uczuciu, jakie zrodziło się nagle w mojej piersi?
— Jedyne co mogłam uczynić, to wybiec koniowi na spotkanie. Wielkie zwierzę, czarny wierzchowiec Franka, stał przede mną, dygocąc całym ciałem, ciężko, chrapliwie dysząc. Trzymał go mężczyzna — Frank, jak wydało mi się.
— Co się stało?! — zawołałam.
Zamiast niego jednak odpowiedział mi urywanym głosem mój służący, Tomasz:
— Niech pani wejdzie do domu!
A potem, zawezwawszy jedną ze służących, która wybiegła pędem z kuchni, jak gdyby gnana instynktownym strachem, rozkazał jej:
— Ruth, zabierz panią natychmiast do domu!
Nie pozwoliłam jednak tknąć się, i padłam na kolana w śniegu obok czegoś leżącego przede mną, czegoś, co przed chwilą widziałam ciągnione po ziemi, czegoś ciężko oddychającego i jęczącego na mojej piersi, kiedy uniosłam tę nieruchomą, bezwładną masę i przytuliłam ją do siebie. Żył jeszcze; zachował nawet resztkę przytomności. Kazałam wnieść go do domu, nie dając się odciągnąć od niego ani na chwilę. Moje otoczenie probowało traktować mnie jak dziecko, jak to zazwyczaj robi się w stosunku do ludzi, na których spadła karząca dłoń Boża. Nie ustąpiłam jednak miejsca przy nim nikomu poza chirurgiem, a kiedy zrobił on wszystko co było do zrobienia, zajęłam się umierającym Frankiem ja sama wyłącznie. Miał jeszcze dość sił, aby objąć mnie ramieniem, zdobył się jeszcze na wymówienie mojego imienia, słyszał mnie modlącą się szeptem przy nim, czuł pieszczotliwe ruchy i gesty, jakimi usiłowałam przynieść mu ulgę.
Strona:PL Bronte - Villette.djvu/69
Ta strona została uwierzytelniona.
59