Strona:PL Bronte - Villette.djvu/70

Ta strona została uwierzytelniona.

— Mario — szepnął drętwiejącymi ustami — umieram z rajskim uczuciem...
— Ostatnie tchnienie oddał ze słowami wiernej miłości dla mnie. O świtaniu dnia Bożego Narodzenia był już mój Frank u wrót bożych.
— Stało się to — dodała — trzydzieści lat temu. Od tego czasu cierpiałam męki. Nie sądzę, abym umiała jak należy wykorzystać cios, który mnie spotkał. Natury miękkie i tkliwe wzniosłyby się pod wpływem podobnego nieszczęścia do wyżyn świętości, z umysłów silnych, ale opornych, zrobiłoby ono demony, co się zaś mnie tyczy, stałam się zgnębioną bólem i wyłącznie nim pochłoniętą, samolubną kobietą.
— Robiła pani wiele dobrego — rzekłam, znana była bowiem panna Marchmont z hojności z jaką udzielała wsparć i zapomóg.
— Chce pani powiedzieć, że nie skąpiłam pieniędzy tam, gdzie mogły one przynieść ulgę? I cóż z tego? Nie kosztowało mnie to żadnego wysiłku, ani przezwyciężania się. Mam jednak nadzieję, że od dzisiaj rozpocznę lepsze życie, aby przygotować się godnie do spotkania z moim Frankiem. Bo widzi pani, wciąż jeszcze myślę o Franku więcej niż o Bogu, o ile też to oddanie się jednemu człowiekowi tak bezmierne, tak wyłączne i przez tak długie lata będzie mi poczytane za bluźnienie Bogu, słabe będą moje szanse zbawienia. A co sądzi pani o tych rzeczach, kochana panno Lucy? Niech pani weźmie na siebie rolę mojego spowiednika i powie mi szczerze swoje zdanie.
Nie byłam w stanie odpowiedzieć jej: brakło mi słów. Okazało się to wszakże zbędne. Mówiła w dalszym ciągu, jak gdyby otrzymała ode mnie odpowiedź.
— Bardzo słusznie, moje dziecko. Powinnibyśmy uznać Boga za miłosiernego, mimo że wyroki Jego nie zawsze są zrozumiałe dla nas. Musimy przyjmować z poddaniem los, jaki nam zsyła, jakikolwiek byłby on i starać się, o ile to jest w naszej mocy, ulżyć losowi innych. Prawda? Otóż, od jutra zacznę od pani, moje dziecko, i

60