Strona:PL Bronte - Villette.djvu/715

Ta strona została uwierzytelniona.

— Zauważył moje podniecenie przy obiedzie? Zrozumiał mnie?
— Tak, panie Grahamie.
— Czeka mnie więc usłyszenie wyroku! A ona?
— Pan Home (nie przestawaliśmy mówić o nim często jako o panu Homie) rozmawia ze swoją córką.
— O! To ciężka chwila, droga Lucy!
Był wyraźnie poruszony do głębi; jego młoda, mocarna ręka dygotała; żywe (chciałam napisać śmiertelne napięcie wyrazu tego wszelako nie podobna użyć w zastosowaniu do człowieka, tak jak on kipiącego pełnią sił żywotnych) żywe napięcie przyśpieszało teraz gwałtownie jego oddech; pomimo jednak całego podniecenia jego i niepokoju nie przygasł ani na chwilę uśmiech na jego twarzy.
— Bardzo rozgniewany, jak pani sądzi, Lucy?
Ona dzielnie dochowuje panu wiary, Grahamie.
— Jaki będzie mój los?
— Urodził się pan znać pod szczęśliwą gwiazdą.
— Naprawdę? Dobra, kochana Sybilo! Dodała mi pani tyle otuchy, że musiałbym być prawdziwie zajęczego serca, aby tchórzyć teraz jeszcze. Wydaje mi się, że wszystkie kobiety są dobre i uczciwie dochowują wierności, Lucy kochana. Czuję, że powinienem je kochać i kocham je w istocie. Moja matka jest dobra; ona jest boska, a pani, droga Lucy, ma serce wierne niczym złoto. Może nie mam słuszności?
— Tak, Grahamie, ma pan słuszność.
— Podaj mi zatym dłoń twoją, kochana mała chrzestna siostrzyczko: życzliwa to dla mnie dłoń i zawsze nią była. A teraz ruszajmy na wielki bój! Oby Najwyższy stanął po stronie sprawiedliwego! Powiedz! „Amen“! Lucy.
Odwrócił się w moją stronę i czekał dopóki nie powiem: „Amen!“ Wskrzesł na chwilę dla mnie dawny czar bezwzględnego podporządkowywania się jego woli. Życzyłam mu powodzenia; wiedziałam, że będzie ono je-

327