my wiarę, że w ostatecznym wyniku wyjdziemy z tych zapasów czymś więcej jeszcze niż zwycięzcami. „NIE UMRZEMY!“
. | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . | . |
Pewnego poranka czerwcowego byłyśmy wszystkie zgromadzone w klasie w oczekiwaniu na wykład literatury. Wybiła godzina, spodziewałyśmy się przyjścia profesora.
Uczennice pierwszego oddziału siedziały wyjątkowo spokojnie i cicho; przepisane na czysto i przygotowane na lekcję wypracowania leżały w pogotowiu przed nimi, starannie przewiązane wstążeczkami, aby profesor, przebiegając pośpiesznie od pulpitu do pulpitu, mógł od razu pozbierać wszystkie. Był już lipiec, poranek wyjątkowo piękny, oszklone, szeroko otwarte drzwi dawały wolny przystęp rzeźwiącemu wietrzykowi, pod którego tchnieniem kołysały się rosnące przy oknach rośliny, pochylając główki, zaglądając do wnętrza, zdając się naszeptywać jakieś wieści.
Monsieur Emanuel nie zawsze bywał ściśle punktualny, nie dziwiłyśmy się też jego opóźnieniu, zaskoczone, natomiast, byłyśmy, kiedy drzwi z kurytarza otworzyły się wreszcie i, zamiast niego, wbiegającego, jak zwykle, pośpiesznym, ożywionym krokiem, weszła spokojna, opanowana Madame Beck.
Podszedłszy do katedry, zajmowanej zazwyczaj przez Monsieur Paula, stanęła przed nią, opięła się szczelniej lekkim, okrywającym jej ramiona szalem i, utkwiwszy wzrok w klasę, zaczęła mówić przyciszonym, zupełnie jednak zrównoważonym głosem;
— Dzisiejszego rana nie odbędzie się wykład literatury.
Po dwuminutowej przerwie nastąpiła druga część przemówienia:
— Wykłady te będą prawdopodobnie zawieszone na przeciąg tygodnia. Tyle czasu co najmniej będę zmuszona poświęcić na wyszukanie odpowiedniego zastępcy Monsieur Emanuela. Na razie będzie zadaniem naszym zająć w sposób pożyteczny te niewypełnione godziny.