rych udzielał mi w dalszym ciągu. Nie było już szydzenia z mojego „intelektu“, nie było gróźb wystawiania mnie na publiczny egzamin; milczące uznanie, życzliwy kierunek, światła, wyrozumiała pomoc i łagodne wybaczanie — przy powstrzymywaniu się od głośnych pochwał — mile zastąpiły dawne zawistne szyderstwa i jeszcze bardziej zawistne namiętne zachwyty. Długie chwile przesiadywał czasem bez słowa, a kiedy zapadający zmierzch czy inne obowiązki zmuszały nas do rozstania, odchodził, szepcąc: — „Il est doux le répos! Il est précieux, le calme bonheur![1]
Pewnego wieczora, nie dalej niż przed dziesięcioma dniami, kiedy przechadzałam się po mojej alejce, podszedł do mnie i ujął mnie za rękę. Podniosłam oczy, aby spojrzeć na niego, sądziłam bowiem, że chce zwrócić na coś moją uwagę.
— Bonne petite amie! — rzekł łagodnie — douce consolatrice![2] — Ale pod wpływem dotknięcia jego ręki i słów jego, zrodziło się w moim sercu nowe uczucie, powstała dziwna myśl. Czy możliwe, aby stawał się on dla mnie czymś więcej, aniżeli przyjacielem, tylko, niż bratem? Czy wyraz jego twarzy zdradza uczucie silniejsze niż braterstwo i przyjaźń?
Jego wymowne spojrzenie zdradziło coś więcej jeszcze, jego ręka pociągnęła mnie ku sobie, wargi jego, mające wypowiedzieć myśl jego, poruszyły się. Nie, nie teraz. W mrok alejki wdarła się przeszkoda: podwójna i podwójnie złowroga — przed nami, jak gdyby spod ziemi, wyrosły dwie postaci — kobiety i księdza: Madame Beck i Père-Silasa.
Nie zapomnę nigdy wyglądu Ojca-Silasa. Pierwszym jego odruchem na widok pochwyconego na gorącym uczynku przejawu żywszego uczucia, było dziwne Jean Jacques‘owskie podniecenie, wnet potem wszakże przyćmiła je śledziennicza zazdrość księża. Przemówił do mnie
- ↑ Słodki jest wypoczynek! Cenne jest ciche szczęście!
- ↑ Dobra, mała przyjaciółko! Miła pocieszycielko!