Strona:PL Bronte - Villette.djvu/746

Ta strona została uwierzytelniona.

mnie dawnymi wspomnieniami, tak blisko mojego lochu więziennego, że słyszeć mogę stąd jęki zamkniętych w nim więźniów. Ta uroczysta cisza nie jest tym, czego szukam; nie jest tym, co jestem w stanie znieść; dla mnie oblicze tego nieba ma pozór zagłady świata. I park także będzie cichy — wiem o tym, śmiertelna cisza panuje wszędzie — chcę jednak pójść do parku.
Obrałam dobrze mi znaną drogę i skierowałam się ku pałacowej i królewskiej części — Haute Ville. Stamtąd na pewno płynęły dźwięki podchwyconej przeze mnie dalekiej muzyki; przycichła teraz, mogła jednak ozwać się ponownie. Szłam dalej, nie słyszałam wszakże ani dźwięków orkiestry, ani bicia dzwonów; zastąpił je inny odgłos, podobny do huku morza w porze przypływu, do łoskotu wielkiej, potężnej fali, wzrastającego w miarę mojego zbliżania się ku tej stronie. Mnożyły się światła, ruch potęgował się, coraz rozgłośniej rozbrzmiewały dzwony — ku czemu szłam? Dotarłszy do Grande Place, znalazłam się nagle, przeniesiona niepojętą siłą czarodziejską, w samym ośrodku wesołego, ożywionego, radosnego tłumu.
Całe Villette było jednym płomiennym morzem świateł; cały świat wydawał się poza jego granicami; niebo i światło księżyca wyparte; skazane na banicję miasto przy świetle własnej iluminacji ogląda własną wspaniałość — jasne, świetne stroje, pyszne pojazdy, piękne wierzchowce i rycerskie postaci jeźdźców tłumnie zapełniają oświetlone rzęsiście ulice. Widzę nawet dziesiątki masek. Niesamowita jest ta scena, bardziej niesamowita niż marzenia senne. Gdzie jednak podział się park? O ile mi się zdawało, powinna byłam znajdować się w jego pobliżu. Wśród oślepiającej tej wszelako powodzi świateł musi park tonąć w ciszy i cieniu — tam chyba nie będzie płonących pochodni, pozapalanych latarni, ani rozbawionego tłumu?
Zadałam sobie to pytanie w momencie, kiedy przejeżdżał mimo mnie otwarty powóz, w którym dostrzegłam

358