su do czasu dorzucała Madame Walravens swoim ochrypłym, skrzekliwym głosem dziwaczne jakieś, nie wiążące się z sobą wzajem zdania; niecierpliwość jej znajdowała chwilami jedyne oderwanie w nieubłaganym pilnowaniu Desirée, której nie wolno było zrobić kroku, ani poruszyć się, aby stara wiedźma nie pogroziła jej swoją laską.
— La voilà — oto ona! — zawołał nagle jeden z panów — voilà Justine-Marie qui arrive![1]
Chwila ta była dla mnie osobliwa. Pamięć moja wyczarowała przed oczami mojej duszy, wpuszczony w ścianę, portert zakonnicy, przynosząc mi zarazem echo smutnych dziejów miłosnych; wskrzesiła wizję poddasza, alei, berceau. Miałam przeczucie rozwiązania wreszcie zagadki, niezłomne przeświadczenie, że wyjaśni się ona w następnym momencie. Z chwilą, gdy pozwalamy sobie puścić wodze fantazji, gdzie zatrzyma się ona? Czy istnieje tak nagie drzewo zimowe, tak pokorne, trzymające się z dala od drogi, obrywające korę z żywopłotów bydlątko, aby fantazja, przepływający obłok, czy przedzierający się przez chmury promień księżyca nie nadały jednemu i drugiemu cech zjawy nadziemskiej?
Niezwykłym ciężarem legło mi na serce uroczyste wyczekiwanie wyjaśnienia tajemnicy: dotychczas oglądałam zjawę mniszki mętnie jedynie, z oddalenia; teraz stanąć miałam twarzą w twarz z nią w pełni oświetlenia. Przechyliłam się naprzód i wpiłam oczy w drogę.
— Idzie! — zawołał Monsieur Joseph Emanuel.
Koło otworzyło się, jak gdyby na przyjęcie nowego, upragnionego członka. W tym samym momencie przeszedł ktoś przypadkowo z płonącą pochodnią w ręku; jej blask uzupełnił blade światło księżyca, wyraźnie uwypuklając łącznym wysiłkiem bliski już moment dénouement — rozwiązania. Niepodobna, aby tym, którzy stali tak blisko mnie, nie udzielił się w drobnej części bodaj niepokój, jaki mną miotał w stopniu tak niebywałym. Najchłodniejszy z grupy musiał niewątpliwie powstrzymać oddech
- ↑ Otóż i ona! Oto Justyna-Maria, która przybywa.