Strona:PL Bronte - Villette.djvu/787

Ta strona została uwierzytelniona.

wiarstwo na tym punkcie. Wymawiała mi, że nie mam pojęcia co to jest „być matką“, że jestem nieczuła jak głaz, że uczucia macierzyńskie są mi równie obce, jak język grecki i hebrajski, i tak dalej i tym podobne. We właściwym czasie przechodził młody gentleman ząbkowanie, odrę, koklusz — były to straszne okresy dla mnie: listy młodej mamusi stawały się nieustannym krzykiem rozpaczy; nie było na świecie kobiety, dotkniętej cięższymi klęskami; żadna istota ludzka nie zasługiwała w takim jak ona stopniu na okazywanie jej współczucia. Z razu byłam przerażona, odpisywałam jej też czule, z prawdziwym wzruszeniem, przekonawszy się jednak rychło, że więcej było w tym wszystkim z jej strony krzyku niż bólu, powróciłam do dawnego obojętnego tonu. Co się tyczy samego młodego cierpiętnika, wychodził on ze wszystkich opałów zwycięsko, jak prawdziwy bohater. Znalazłszy się pięciokrotnie „in articulo morti“, zmartwychwstawał cudownie pięć razy.
W następnych latach zaczęły w listach Ginevry pojawiać się złowrogie wzmianki o Alfredzie Pierwszym: zaszła konieczność zwrócenia się do pana de Bassompierre z prośbą o pospłacanie długów pięknego dyplomaty, a zwłaszcza długów o brzydkim posmaku, tak zwanych długów honorowych, nie zasługujących zresztą bynajmniej na takie miano. Mnożyły się coraz bardziej nieprzynoszące zaszczytu panu hrabiemu skargi i powikłania. Każda chmura, bez względu na jej rodzaj, przysłaniająca horyzont Ginevry, wywoływała z jej strony niepowstrzymywane utyskiwania na los, żądania współczucia i pomocy. Nie przychodziło jej nigdy na myśl, że można i należy samej brać się za bary z życiem i jego trudnościami. Była zawsze pewna, że z jakiejś strony i w jakiejś formie przyjdzie pomoc i ratunek, że sprawy ułożą się wedle jej chęci i woli i dlatego w dalszym ciągu prowadziła walkę z życiem za pośrednictwem trzecich osób, zaś ona sama cierpiała przy tym na ogół mniej, niż ktokolwiek z ludzi, jakich miałam sposobność znać kiedykolwiek.

. . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . . .




399