Strona:PL Bronte - Villette.djvu/789

Ta strona została uwierzytelniona.

dalszym ciągu znosić będę musiała trawiącą mękę daremnego wyczekiwania; długie powolne konanie przed ostatecznym momentem zerwania; nieme, znoszone bez słowa skargi, zabójcze chwile załamywania się wewnętrznego pomiędzy wybłyskującą chwilowo iskierką nadziei, a omraczającymi ją ponownie wątpliwościami.
Nadszedł dzień 15 sierpnia, obchodzony w katolickiej Belgii, jako Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny. Tego dnia nie było oczywiście szkoły. Pensjonarki i nauczycielki poszły po mszy porannej na daleki spacer na wieś, aby spożyć swój gouter — podwieczorek — na jednej z ferm okolicznych. Nie poszłam z nimi. Pozostawały już teraz dwa dni tylko do odpłynięcia „Pawła i Wirginii“, czepiałam się też wciąż jeszcze ostatniej słomki nadziei, jak jedyny, pozostały przy życiu po rozbiciu okrętu marynarz kurczowo czepia się wciąż jeszcze do ostatka resztek strzaskanego masztu czy porwanej liny.
W pierwszej klasie była do wykonania jakaś robota stolarska czy ciesielska, jakaś uszkodzona ławka czy tablica, którą należało doprowadzić do porządku — święta bywały często obracane na dokonywanie takich drobnych naprawek, niemożliwych do uskutecznienia, kiedy pokoje pełne były uczennic. Siedząc samotnie w pierwszej klasie i zamierzając udać się do ogrodu, aby opróżnić miejsce i nie krępować ludzi przy ich pracy, zbyt bezwolna jednak, aby wprowadzić zamierzenie moje w czyn, usłyszałam kroki nadchodzących robotników.
Zagraniczni rzemieślnicy i najemnicy zwykli robić wszystko we dwoje. Wkładając na głowę ogrodową moją pasterkę, którą dotychczas trzymałam zawieszoną bezczynnie na ręku, usłyszałam niewyraźnie, z pewnym zdziwieniem poniekąd, krok jeszcze jednego „ouvrier“ — robotnika.
Zauważywszy, ni to więzień w lochu, mający czas skrzętnie notować najbłahsze drobiazgi — że człowiek ten nie miał na nogach sabotów, ale buty, wywnioskowałam, że musi to być sam majster ciesielski, który przyszedł dozorować swoich najemników. Zarzuciłam na sie-

401