Strona:PL Bronte - Villette.djvu/791

Ta strona została uwierzytelniona.

nowiłam nie pozwolić, aby duma, fałszywa duma, pozbawiła mnie jednej bodaj cennej jego kropli.
Wiedziałam oczywiście, że widzenie się nasze będzie musiało z konieczności trwać krótko: powie mi to samo ściśle, co miał do powiedzenia każdej ze zgromadzonych wówczas w klasie uczennic; uściśnie na chwilę moją rękę, dotknie po raz pierwszy, ostatni i jedyny ustami swoimi moich policzków — a potem nie zobaczę go już nigdy więcej. Nastąpi ostateczne rozstanie, rozdzieli nas nie tylko olbrzymia odległość, ale niezgłębiona przepaść, po przez którą nie będę mogła przerzucić mostu, zdolnego połączyć mnie z nim, przepaść, po przez którą przypadkowo nawet nie rzuci nigdy okiem, aby przypomnieć mnie sobie.
Ujął moją rękę w jedną z swoich rąk, a drugą zsunął mi z głowy słomkową pasterę; spojrzał wnikliwie na moją twarz i w tym momencie promienny uśmiech zgasł na jego twarzy, na wargach jego zarysował się wyraz czegoś, przypominającego nieomal bezsłowną mowę matki, która znajduje dziecię swoje niespodziewanie bardzo zmienione, złamane chorobą, czy zgnębione troską nadmierną... W tej samej chwili wdarła się pomiędzy nas niespodziewana przeszkoda.
— Pawle! Pawle! — zawołał z nagła głos kobiecy tuż obok. — Chodź do salonu, Pawle, mam ci jeszcze bardzo wiele rzeczy do powiedzenia — rozmowa nasza zajmie nam cały dzień. I Wiktor także i Józef, który jest tutaj ze mną, chcą z tobą pomówić. Chodź, Pawle, do twoich przyjaciół!
Madame Beck, przynęcona czujnością, czy niepojętym instynktem tropicielskim, wpadła do pokoju, wciskając się przemocą nieomal pomiędzy mnie i Monsieur Paula.
— Chodź, Pawle! — powtórzyła, przeszywając mnie twardym błyskiem oczu ni to ostrzem sztyletu i nacierając otwarcie, bez ceremonii, na swojego krewniaka. Przypuszczałam, że ustąpi on jej, jak zazwyczaj, że pójdzie za nią. Ugodzona głębiej, aniżeli byłam w stanie znieść,

403