sześciu zielono-białym talerzom; czterem dopasowanym do nich półmiseczkom, filiżankom i dzbanuszkom.
W dalszym ciągu zaprowadził mnie po wąskich, ale czyściutkich schodach, na górne piętro — raczej pięterko — gdzie pokazał mi dwie ładne sypialki, i wreszcie, raz jeszcze powróciwszy ze mną na dół, zatrzymał cię w sposób osobliwie uroczysty przed drzwiami większymi od wszystkich, jakie otwierał przede mną dotychczas.
Wyciągnąwszy z kieszeni jeszcze jeden klucz, wsadził go Monsieur Emanuel w zamek, otworzył szeroko drzwi i wpuścił mnie pierwszą do środka.
— Voici! — oto jest! — zawołał.
Znalazłam się w dość obszernym — w porównaniu z resztą pokojów w tym domu — pomieszczeniu, olśniewającym nieposzlakowanie skrupulatną czystością, względnie pustym wszelako. Wyszorowane do białości podłogi nie były pokryte żadnym chodnikiem, ani dywanem; jedyne umeblowanie stanowiły tu dwa rzędy zielonych ławek i pulpitów, przedzielonych po środku przejściem, prowadzącym ku wzniesieniu, rodzajowi estrady, na której stał stół i krzesło, a za nimi czarna tablica. Na ścianach rozwieszone były mapy, na oknach ustawione kwitnące rośliny doniczkowe, słowem — była to mała, ale prawdziwie wzorowa sala szkolna — kompletnie urządzona, czyściutka, sprawiająca nader miłe wrażenie.
— To szkoła? — rzekłam. — Kto ją prowadzi? Nie słyszałam nigdy o zakładzie szkolnym na tym faubourg.
— Zechce pani być tak dobra i przyjąć trochę prospektów do rozdawania na rzecz mojej przyjaciółki? — zapytał, wyciągając z kieszeni swojego okrycia sporą paczkę papierów i wkładając mi je do ręki. Spojrzałam na nie. Rzuciłam okiem na wydrukowany ozdobnymi czcionkami nagłówek:
„Externat de demoiselles. Numero 7, Faubourg Clotilde, Directrice — Mademoiselle Lucy Snowe“.[1]
- ↑ Pensja dla uczennic przychodzących, Faubourg Clotilde 7. Przełożona — panna Lucy Snowe.