Strona:PL Bronte - Villette.djvu/92

Ta strona została uwierzytelniona.

— Tak.
— Czy to dobra pensja?
— O, nie, ohydna! Ale wychodzę co niedzielę, nic sobie też nie robię ze wszystkich naszych maitresses i z naszych professeurs — z naszych nauczycielek i profesorów — także ze wszystkich élèves — uczennic — wszystkie lekcje posyłam au diable (nie śmiałaby powiedzieć „do diabła“ po angielsku, ale po francusku brzmi to wcale dobrze) i w ten sposób daję sobie świetnie radę... I znów śmieje się pani ze mnie?
— Nie, uśmiecham się tylko do własnych moich myśli.
— A jakie są te pani myśli? — zainteresowała się, nie czekając jednak na moją odpowiedź, dodała. — Niech mi pani powie naprawdę dokąd pani jedzie?
— Dokąd poprowadzi mnie czuwająca nade mną Opatrzność. Jestem zmuszona szukać sposobu zarobkowania gdziekolwiek go znajdę.
— Sposobu zarobkowania? — zawołała stropiona. — Jest więc pani biedna w takim razie!
— Biedna jak Hiob.
Po chwilowej pauzie, westchnąwszy z lekka, dodała, — O, jakie to przykre, ale i ja także wiem co znaczy być biedną: moi w domu, ojciec i mama i oni wszyscy są aż nadto biedni. Mój ojciec nazywa się kapitan Fanshave; jest emerytowany i dostaje pół pensji oficerskiej, na szczęście pochodzi z dobrej rodziny, mamy też nie byle jakie stosunki i wielu bogatych krewnych, ale z nich wszystkich jest pan de Bassompierre, mój wuj i ojciec chrzestny zarazem, mieszkający we Francji, jedynym, który dopomaga nam: kształci nas, dziewczęta. Mam pięć sióstr i trzech braci. Jedna po drugiej powychodzimy za mąż — prawdopodobnie za starszych panów, posiadających gotówkę: ojciec i mama postarają się już o to. Moja najstarsza siostra, Augusta, wyszła już za mąż za człowieka, który wygląda starzej niż nasz ojciec. Augusta jest bardzo piękna — nie w moim stylu, smagła — jej mąż, pan Davies, przechodził żółtą febrę w Indiach i wciąż jeszcze

82