Strona:PL Bruun - Wyspa obiecana.pdf/12

Ta strona została przepisana.

Przedmiotem jego tęsknoty była dziewicza przyroda. Chciał namalować to, czego jeszcze nikt nie wyraził barwą, co przeczuwali francuscy malarze, lecz czego nie zdołali osiągnąć. Nienawidził fałszywych symboli, w które stroi świat zniekształcająca wszystko ludzka kultura, niejako nakładając mu swoje okulary. Henryk pragnął dotrzeć do jądra rzeczy, bezpośredniem odczuciem zastąpić kulturalną obłudę w stosunku do przyrody. Daniel nazywał to ironicznie rudowłosą sztuką.
Henryk Koort niejednokrotnie narażał się na przykrości wskutek swych niezwykłych zamiłowań. Kiedy podczas porannej przechadzki znajdował odpowiednie samotne miejsce, zrzucał z siebie skórę nowoczesnego człowieka i zażywał słonecznej kąpieli na wonnym trawniku. Dwukrotnie już pociągano go z tego powodu do odpowiedzialności, ale instynkt domagał się swoich praw.
Henryk twierdził, że w takich zupełnie nagich momentach zbliża się choć na krótko do przyrody, ogląda ją bez ludzkich okularów i wyczuwa ją bezpośrednio.
Niestety, w chwilach takich nie narysował ani jednego szkicu.
Ale nieraz późnym wieczorem, przy trzecim lub czwartym kieliszku jałowcówki, objaśniał towarzyszom te przeżyte cuda, opowiadał chaotycznemi wyrażeniami o niezwykłych pratonach, w jakich barwy objawiały się jego oczom. Wpatrywał się przed siebie, roztwierał szeroko usta w zachwyceniu, kreślił szeroką, owłosioną ręką obrazy w powietrzu. Rzadko przysłuchiwał się ktoś jego wywodom w takich chwilach. Jakób Beer przebywał w swem własnem królestwie muzyki, a Daniel obmyślał nowy ustrój świata wedle swoich marzeń.
Nie przeszkadzało im to bynajmniej nawzajem.