Strona:PL Bruun - Wyspa obiecana.pdf/13

Ta strona została przepisana.

Ale wówczas pomimo woli spojrzenia i słowa kierowały się do jedynego milczącego słuchacza, do poczciwego, niebieskookiego, starego kelnera, który, walcząc z sennością, siedział w kącie przy piecu i z nabożeństwem wpatrywał się w artystyczne grono.
Złożyło się to tak jakoś przypadkiem, że Piotr Goy stał się uczestnikiem ich duchowych biesiad.
Zrazu zwabił go tutaj piec, ponieważ w „lwiej jamie“ było zawsze przyjemnie ciepło. Potem powoli przyzwyczaił się siedzieć tutaj i słuchać tych dziwnych, zgoła nowych opowieści. Codziennie wieczorem, gdy frontowe sale i kawiarnię już zamknięto, a „lwia jama“ zmieniała się w ściśle prywatne kółko, niepodlegającego nadzorowi policyjnemu, Piotr Goy wkradał się do pokoju i zasiadał w swoim kącie.
Łatwo zrozumieć, że w miarę, jak przywiązywał się do Daniela i jego przyjaciół, udzielał im ze swych pieniężnych zapasów stałych zaliczek. Zrazu poczytywał sobie za zaszczyt, gdy Daniel poklepał go po ramieniu i prosił o pożyczkę jednego lub dwóch guldenów. Potem uważał to za rodzaj odszkodowania. Opłacał swój wstęp i miał prawo być obecny na widowisku.
Nieraz bawił się rozkosznie, gdy towarzystwo było w dobrym humorze, a Daniel strącał z piedestałów znakomitości dnia. Piotr Goy, pochodzący z Groeningen, radował się całą duszą, nieraz łzy kapały mu po czerwonych policzkach.
Kiedy indziej znowu, gdy w jamie zapanował przygnębiający smętek, a każdy z obecnych jęczał na swym myślowym instrumencie, wówczas i Piotr zasmucał się, cierpiał wraz z nimi, siedział z załamanemi rękoma i rozmyślał o złym świecie i o rozbiciu swego własnego szczęścia.
Albowiem młoda wiejska dziewczyna z jego