Strona:PL Bruun - Wyspa obiecana.pdf/8

Ta strona została przepisana.

rzekli oni, że stawią się, jak jeden mąż, na przedstawienie i zapewnią utworowi powodzenie.
Albowiem Daniel był również krytykiem i władał piórem, jak sztyletem.
Sam autor i jego najserdeczniejsi przyjaciele—Jakób Beer, zajmujący skromne stanowisko organisty w kościele zakładu dla ślepych, i malarz Henryk Koort, nauczyciel rysunków w żeńskiej szkole, — woleli nie być obecni na przedstawieniu, bo mniemali, że uchybiałoby to ich godności.
Tylko żelazna konieczność przymusiła Daniela, że zgodził się oddać swój utwór do oskalpowania w „zbójeckim zamku“, jak popularnie nazywano mały teatrzyk. Mianowicie, każdy z trzech przyjaciół doszedł do ostatecznej granicy w zaleganiu z płaceniem komornego, prócz tego właściciel kawiarni zamknął rachunki „lwiej jamy“ i stanowczo odmówił nadal kredytu, a nawet Piotr Goy nabrał odwagi i wypłakał swe serce przed Danielem, błagając, by nie zapominał o nim.
— Ustawicznie myślę o panu—oświadczył Daniel, klepiąc w ramię zatłuszczony frak kelnera. Ale dopiero w dniu dzisiejszym dał mu trochę grosza.
Daniel był rano w teatrze i odebrał resztę swej należności. Teatr był wyprzedany, a aktorzy, zebrani na ostatnią próbę, z szacunkiem witali autora. Urządzając wieczorem bankiet dla przyjaciół, chciał Daniel zagłuszyć wyrzuty sumienia, dręczące go z tej przyczyny, że sprzedawał swój literacki honor na szereg przedstawień w „zbójeckim zamku“.
Daniel był młodym człowiekiem, noszącym dumnie głowę, jak półbóg. Gdy się unosił w rozmowie, oczy jego błyszczały ostrym blaskiem, wargi kurczyły się ironicznie, rękami szarpał cienką, czarną czuprynę.