Strona:PL Buffalo Bill -01- U pala męczarni.pdf/13

Ta strona została skorygowana.

czeństwie jednym susem znalazł się obok wodza i dwoma potężnymi uderzeniami powalił go na ziemię.
Wypadek ten był początkiem ogólnego zamieszania. Buffalo Bill zasłonił Smukła Trzcinę swą potężną postacią przed atakami zwolenników wodza.
— Do mnie, do mnie, dzielni wojownicy, którzy walczyli u boku Tygrysiego Serca! — Zawołała córka wodza. Imię ukochanego wodza podziałało na Indian, jak iskra elektryczna.
— Bracia! — zawołał jeden ze starych wojowników. — Czyż nie zwyciężaliśmy zawsze pod dowództwem Serca Tygrysiego? Walczmy teraz u boku jego córki!
— Taka jest wola Wielkiego Ducha! — zawołał stary kapłan — Sam Wielki Manitu mówi przez usta tej dziewczyny... Duch Tygrysiego Serca przybył na Radę i unosi się nad płomieniem ogniska! Nie opuścimy córki wielkiego wodza!
Po pewnej chwili połowa wojowników zgrupowała się u boku Smukłej Trzciny. Zwolennicy Białego Wilka nie szczędzili przekleństw i gróźb, lecz grupa stronników Smukłej Trzciny wciąż wzrastała.
Gdy Biały Wilk powstał z ziemi i ocenił sytuację, zapałał strasznym gniewem. Piana wystąpiła mu na wykrzywione usta, a zduszony głos wydobywał się z konwulsyjnie zaciśniętej krtani. Ten wybuch nieopanowanego gniewu zdyskredytował go w zupełności w oczach plemienia.
— Bracia! — zawołał kapłan. — Czy pozwolimy panować nad sobą człowiekowi, który nie potrafi panować nad samym sobą?
— Nigdy! — odpowiedzieli chórem wojownicy.
Kapłan zwrócił się do trzęsącego się z gniewu Białego Wilka: — Biały Wilku, plemię Czejennów przestało uważać cię za swego wodza! Nie chcemy twojej władzy. Uczynimy to, co nam rozsądek i obowiązek każą: ruszymy na pomoc naszym braciom! —
— Któż powiedzie nas teraz do boju? — rzucił pytanie jeden z młodszych wojowników.
Odpowiedź kapłana była jasna i stanowcza:
— Będzie nas wiodła Smukła Trzcina... Czyż nie posiada ona więcej rozumu, niż najstarsi plemienia? Czyż nie jest dzielniejsza od najodważniejszego wojownika?
Słowa te zostały przez wszystkich przyjęte z uznaniem.
Biały Wilk skierował się ku swemu wigwamowi, a w duszy jego, trawionej wściekłością, rodził się już plan zemsty.

Pojedynek

Kilkunastu zaledwie wojowników nie chciało opuścić Białego Wilka. Reszta jak jeden mąż przyłączyła się do oddziału Smukłej Trzciny, opowiadając się za walką przeciw Dakotom.
Za pośrednictwem starego kapłana obie grupy doszły do porozumienia, to znaczy, miały się rozejść w spokoju, każda w swoją stronę.
Buffalo Bill spał tej nocy w namiocie kapłana. Jeszcze wieczorem kazał sprowadzić do obozu swych przewodników, którzy czekali na niego ukryci wśród prerii. Radość Czejennów-Niedźwiedzi z tak pomyślnego obrotu sprawy nie miała granic.
Następnego ranka zjawiło się w namiocie kapłana dwóch rosłych wojowników. Byli to wysłannicy Białego Wilka. Powitali w milczeniu obecnych i jeden z nich zwrócił się do Buffalo Billa: — Oto słowa mojego wodza: Powiedzcie białemu psu, że oczekuje go obok lasu, na północ od obozu. Będziemy walczyli bronią, którą sobie biały wybierze. Jeśli blada twarz nie jest tchórzliwym psem, przybędzie, aby stoczyć ze mną pojedynek. — Oto słowa Białego Wilka. Jaką odpowiedź mam mu zanieść? —
Buffalo Bill nie zareagował na obelżywe słowa, lecz spytał spokojnie: — Gdzie znajduje się obecnie wasz wódz? Mogę z nim walczyć natychmiast.
— Pokażemy ci drogę — odparł wysłannik Białego Wilka.
Cody’emu towarzyszyło kilku wojowników, aby uniemożliwić wodzowi użycie jakiegoś podstępu i zapewnić uczciwą walkę. Gdy przechodzili przez obóz rozeszła się już szeroko wieść o mającym się odbyć pojedynku i obok lasu zgromadziło się całe niemal plemię, chcąc przyjrzeć się walce dwóch potężnych przeciwników.
Wojownicy czejeńscy nie mieli wiele zaufania do sprawności bojowej Buffalo Billa. Widzieli wprawdzie ubiegłego wieczoru efekt jego potężnego uderzenie, lecz sądzili, że biały nie dorówna swemu czerwonoskóremu przeciwnikowi w wlace na białą broń. Czejennowie nie wiedzieli, że mają przed sobą słynnego Króla Granicy, przed którym drżały serca Indian na całym Zachodzie. Cody nie chciał dać się poznać, gdyż wiedział, że Biały Wilk mógłby użyć jego sławy wojennej jako argumentu przeciwko niemu i w ten sposób uniemożliwić przymierze Czejennów z Samotnym Niedźwiedziem.
Jedynie trzech wojowników z plemienia Czejennów-Niedźwiedzi znało zręczność białego we władaniu białą bronią wszelkiego rodzaju. Byli oni spokojni o wynik walki. Wiedzieli, że pewna ręka, siła i zręczność Wodza o Długich Włosach nigdy nie zawiodą.
Biały Wilk, nagi do pasa, czekał już na wroga. Mierzył on przeszło 6 stóp wzrostu. Pod brunatną skórą kłębiły się potężne zwały mięśni — rezultat ustawicznych ćwiczeń i pełnego trudów życia na prerii. Widok znienawidzonego wroga podniecił Czerwonoskórego.
— Blada twarz przywiodła wielu wojowników, czyż potrzebuje pomocy? — rzekł sarkastycznie. Król Granicy odparł spokojnie: — Nikt nie wmiesza się do walki, Biały Wilku, ani z mojej, ani z twojej strony. Bój musi być uczciwy. —
Buffalo Billowi przysługiwało prawo wyboru broni, lecz odstąpił je wspaniałomyślnie Indianinowi.
Ten wspaniałomyślny gest Cody’ego wywołał zdumienie i niepokój wśród Czejennów, którzy teraz zupełnie już zwątpili w jakiekolwiek szanse zwycięstwa Bufallo Billa. Jeden z wojowników zwrócił się do Cody’ego:
— Mój biały brat popełnia czyn szalony! Nikt z nas nie dorówna ci we władaniu rewolwerem, lub karabinem, lecz Biały Wilk wybierze napewno nóż, lub tomahawk, a wtedy los twój będzie przesadzony.
Wojownik z plemienia Samotnego Niedźwiedzia. który znajdował się w pobliżu mówiącego, wyręczył Cody’ego w odpowiedzi:
— Niech mój brat będzie spokojny. Nasz biały przyjaciel dorówna Białemu Wilkowi w walce każdą bronią. Zresztą, niebawem się przekonamy... —
Biały Wilk był pewny zwycięstwa. Jeden tylko Samotny Niedźwiedź przewyższał go we władaniu