Strona:PL Buffalo Bill -01- U pala męczarni.pdf/17

Ta strona została skorygowana.

go rozkaz wojownicy zsiedli z koni, tresowane specjalnie rumaki położyły się wśród trawy, a wojownicy, ukryci za tym żywym murem, oczekiwali z napiętymi łukami przeciwnika.
Dakotowie nadjechali w szalonym pędzie wśród dzikich okrzyków wojennych. Powitał ich grad strzał wojowników szejeńskich. Kilka wojowników z plemienia Dakota zwaliło się z koni, które bez jeźdźców uszły w step.
Nieprzyjaciel cofnął się na pewien czas, aby potem ze zdwojoną energią ruszyć do ataku.
Teraz odezwały się karabiny Nicka Whartona i Dzikiego Billa. Biali strzelali szybko i celnie, a ich broń palna czyniła wśród nieprzyjaciół większe spustoszenie, niż łuki Czerwonoskórych.
Dakotowie cofnęli się jeszcze raz. Dłuższą chwilę powstrzymywali się od działania, naradzając się widocznie nad sytuacją. Wreszcie, po raz trzeci rozległ się ich okrzyk wojenny. Ruszyli teraz do natarcia ukryci pod brzuchami koni, aby uniknąć dziesiątkujących ich strzałów. Manewr ten, stosowany nader często przez Indian, niewiele im pomógł. Kule i strzały raziły teraz wierzchowce, które padając, przygniatały swym ciężarem jeźdźców.
Po odparciu trzeciego ataku, Dziki Bill dał sygnał do przeciwnatarcia. Wojownicy czejeńscy w mgnieniu oka znaleźli się na siodłach i z dzikim okrzykiem rzucili się wślad za ustępującym wrogiem. Rozpoczęła się walka na białą broń. Topory wojenne i noże błyskały w świetle słońca, słychać było przeraźliwe wrzaski trwogi Dakotów i okrzyki zwycięstwa Czejennów.
Po upływie pół godziny walka była definitywnie zakończona. Zwycięstwo odziału Smukłej Trzciny było bezapelacyjne.
Bill Hickock zabronił wojownikom ścigania niedobitków. Nie było na to czasu. Po krótkim wypoczynku oddział ruszył w daleką drogę.

W świętej grocie

Samotny Niedźwiedź był mistrzem w podchodach. Wiedział on, że obozu Dakotów strzegą liczne czaty, krył się więc przemyślnie w wysokiej trawie. Pozostawił Cody’emu swą fuzję, która mogłaby mu krępować swobodę ruchu, a pozostawił sobie tylk rewolwer.
Niespostrzeżony dotarł do lasku, skąd tylko kilkaset metrów dzieliło go od wzgórz, wśród których ukryta była święta grota. Korzystając z licznych zagłębień terenu zaczął ostrożnie posuwać się naprzód.
Nagle uczuł jak gdyby silny podmuch wiatru tuż obok ucha i spostrzegł strzałę, która utkwiła opodal w ziemi. Odwrócił się ze sprężystością pantery i ujrzał dwoje płonących oczu, wpatrzonych w niego z nienawiścią.
Nieopodal czaił się w trawie wojownik dakotyjski. Zanim Samotny Niedźwiedź zdołał się zorientować, świsnęła druga strzała, która utkwiła tuż obok niego. Wojownik znów napiął łuk, szykując się do następnego strzału.
Samotny Niedźwiedź nie czekał dłużej. Jego myśliwski nóż zatoczył błyszczący łuk i po chwili rozległ się bolesny okrzyk śmiertelnie ugodzonego wartownika Dakotów.
Samotny Niedźwiedź zbliżył się do pokonanego wroga. Wartownik dakotyjski leżał nieruchomo — nóż wodza Czejennów-Niedźwiedzi przebił serce wroga. Młody wódz rozejrzał się uważnie na wszystkie strony i stwierdził, że w okolicy nie było innych straży. Mógł więc swobodnie się poruszać.
Wódz Czejennów rzucił jeszcze raz okiem na plan i ruszył naprzód. Szczęśliwie dotarł do wzgórz. Znalazł się przed wąską gardzielą skalną, która według planu wieść miała do groty. Indianin wpełznął w wąwóz i po chwili ogarnęły go ciemności. Korytarz rozszerzał się stopniowo, a w końcu Samotny Niedźwiedź uczuł, że otacza go wolna przestrzeń. Zapalił łuczywo, które zabrał ze sobą i ujrzał w jego wątłym świetle ogromne stalaktyty, zwieszające się z sufitu świętej groty.
Śmiało skierował się w głąb jaskini. Po środku wznosiło się podwyższenie, na którym spoczywały szkielety wodzów plemienia Dakota. Widok ten zamroził krew w żyłach Samotnego Niedźwiedzia, który nigdy dotąd nie zaznał uczucia trwogi.
Lecz rychło prawdziwe niebezpieczeństwo kazało mu zapomnieć o niesamowitym widoku — nieoczekiwany hałas dał się słyszeć z głębi jaskini. Indianin natychmiast odzyskał zimną krew i przytomność umysłu. Zbliżył się szybko do wzniesienia. Przeczucie nie omyliło go — wśród prochów wodzów leżał święty bęben. Samotny Niedźwiedź chwycił go i rozejrzał się za miejscem schronienia. Z głębi groty dobiegł go straszliwy okrzyk wojenny Dakotów.
Samotny Niedźwiedź zgasił łuczywo i pociemku cofnął się w kierunku wyjścia, prześlizgując się bezszelestnie obok ścian. Zmylił jednak drogę w ciemnościach, ukrył się więc ze swą zdobyczą pod wielką skałą.
Płomień pochodni oświetlił tymczasem grotę, a w jego świetle zarysowały się postacie Dakotów. Wrzask trwogi i wściekłości dobiegł uszu młodzieńca — Dakotowie spostrzegli brak talizmanu.
Skała kryła dobrze Samotnego Niedźwiedzia, gdyż nie dopuszczała do jego kryjówki światła pochodni. Gdy Dakotowie oddalili się nieco od wodza Czejennów, przeszukując grotę, zaczął on znów szukać wyjścia. W pewnej chwili poczuł podmuch świeżego powietrza — zdawało mu się, że jest ocalony. Ostrożnie wpełznął w korytarz, gdy nagle stopa jego poślizgnęła się na gładkiej skale i młody wódz runął na ziemię. Bęben uderzył o ziemie ze straszliwym hałasem, który ustokrotniony przez echo, rozniósł się po wszystkich zakątkach jaskini. Samotnemu Niedźwiedziowi pozostawało tylko jedno wyjście — walka.
Chyboczące się światło pochodni zbliżało się szybko, a po chwili ukazała się postać kapłana Dakotów. Samotny Niedźwiedź nie miał nic do stracenia. Wydobył z za pasa rewolwer i strzelił wprost w twarz kapłanowi. Niestety, proch był widocznie wilgotny i zamiast strzału dał się słyszeć tylko suchy trzask spuszczonego kurka.
Kapłan wydał okrzyk szatańskiej radości i zaatakował śmiało wodza Czejennów. Ten, nie rozporządzając inną bronią, z całej siły ugodził kapłana rękojeścią swego ciężkiego „colta“.
Kapłan runął na ziemię, jak podcięte drzewo. Samotny Niedźwiedź zabrał mu tomahawk. Był teraz uzbrojony i gotował się do walnej rozprawy z nadciągającą hordą prześladowców.
Samotny Niedźwiedź, pozostawiwszy nieprzytomnego przeciwnika na placu boju, cofnął się szybko ku wyjściu. Za sobą słyszał już głosy nadbiegających wojowników.