Strona:PL Buffalo Bill -01- U pala męczarni.pdf/8

Ta strona została skorygowana.

słał Czerwony Nóż, aby zaprosił białych braci na Radę wojenną. Mądrość Wodza o Długich Włosach znana jest wśród naszego plemienia.
— Dlaczego jednak Samotny Niedźwiedź nie pozostawił części wojowników na straży obozu? — spytał Buffalo Bili wojownika.
— Uczyniłby to napewno — odparł Czerwony Nóż — lecz plemię nasze żyło w zgodzie ze wszystkimi szczepami Czerwonoskórych w okolicy. Nie mogliśmy przypuszczać, że Dakotowie wykopią topór wojenny w tak nikczemny sposób. Dowiedzieliśmy się o ich napadzie od pewnej squaw, którą ocaliła łaska Wielkiego Ducha. Przybyła ona do nas z tą straszną wieścią zupełnie niespodzianie... —
Buffalo Bill oddalił się na chwilę ze swymi towarzyszami i po krótkiej naradzie zwrócił się do Indianina:
— Jedziemy chętnie z tobą, Czerwony Nożu, i nie tylko weźmiemy udział w Radzie, lecz wstąpimy wraz z naszymi czerwonymi przyjaciółmi na ścieżkę wojenną przeciwko dakotyjskim zdrajcom.
— Musimy wyruszyć natychmiast — rzekł Czerwony Nóż. Okolica pełna jest tych dakotyjskich zdarjców. Są oni liczni, jak liście w lesie i musimy ich unikać, gdyż w przeciwnym razie możemy nigdy nic dotrzeć do obozu Samotnego Niedźwiedzia. Im prędzej dotrzemy do swoich, tym lepiej dla nas!
Osiodłano konie i po chwili czterech jeźdźców kłusowało raźno w kierunku wigwamów Czejennów — Niedźwiedzi.

Rada wojenna

Wkrótce po wyruszeniu w drogę zapadła noc. Ciemne chmury pokryły niebo, nie było widać gwiazd ni księżyca. Nie stanowiło to jednak przeszkody dla wywiadowców i ich czerwonoskórego towarzysza. Byli oni ludźmi tak zżytymi z prerią, że wyczuwali kierunek i nierówność terenu nieomal instynktownie. Nie obawiali się wiec, że zgubią drogę wśród prerii
W chwili, gdy nasi podróżni mijali niewielką grupę drzew, usłyszeli nagle okrzyk wojenny Dakotów i kilkanaście pierzastych strzał pofrunęło w ich kierunku. Odległość była jednak zbyt wielka, tak że tylko jedna, zbłąkana strzała utkwiła płytko w szyi konia Billa Hickocka.
Oczy Dzikiego Billa zapłonęły. Zerwał z ramienia karabin i strzelił naoślep w kierunku, skąd nadleciały strzały. Hukowi broni odpowiedział okrzyk bólu jednego z napastników. Bill Hickock szarpnął konia za cugle i chciał ruszyć na wroga, lecz wstrzymał go okrzyk Cody’ego:
— Nie rób głupstw, Bill! Nie mamy czasu na bezcelowe potyczki z Dakotami! Samotny Niedźwiedź oczekuje naszej rady i pomocy.
Buffalo Bill nie był mniej odważny od swego towarzysza, lecz czynami jego kierowała teraz rozwaga. Rozumiał on dobrze, że walka z oddziałem Dakotów, ukrytym wśród drzew, naraziłaby całą czwórkę na niehybną śmierć lub niewolę, gorszą od śmierci. Ciemności nocne sprzyjały poza tym Czerwonoskórym, którzy z łatwością mogli wciągnąć naszych bohaterów w zasadzkę.
Rozumiał to również Dziki Bill, ale poniosła go niepohamowana żądza boju.
— Bezcelowe potyczki!... — mruknął ponuro — a kto zranił mego konia?
Zbliżał się już świt, gdy Czerwony Nóż oznajmił, że zbliżają się do obozowiska Czejennów.
Obóz otoczony był niewielkim wzniesieniem. Z jednej strony opływał go wartki strumień, z drugiej zaś otwierała się droga w step. Dokoła obozu czuwały liczne straże, co świadczyło o wielkim doświadczeniu wojennym młodego wodza.
Należało się więc posuwać ostrożnie naprzód, by nie natknąć się niespodziewanie na wartownika, który mógłby obyczajem indyjskim, najpierw zaatakować przyjaciół, a potym ich dopiero rozpoznać. W stepie każdy był wrogiem...
Nagle Czerwony Nóż wydał donośny okrzyk — hasło swego plemienia. W tej samej chwili jakaś postać podniosła się z trawy i osadzając obnażony tomahawk za pasem, rzekła:
— Dobrze, że Czerwony Nóż w porę okrzyknął się hasłem naszego plemienia. Tomahawk Żółtego Wilka ma siłę pioruna, a szybkość błyskawicy.
Wartownik zaprowadził gromadkę podróżnych w obręb obozu.
— Czy nie zwołano jeszcze Rady? — spytał Buffalo Bill. Na to odparł Żółty Wilk:
— Wojownicy naradzali się cały wieczór, lecz nic jeszcze nie zdecydowano. Samotny Niedźwiedź oświadczył, że oczekuje Wodza o Długich Włosach i jego przyjaciół.
Indianie pokładali więc w obecności Buffalo Billa i towarzyszy wielkie nadzieje. Nick Wharton był tym zaufaniem do swojej osoby nieco zakłopotany.
— Oto los bohatera! — rzekł do Króla Granicy. — Ci czerwonoskórzy panowie oczekują od nas niezwykłych czynów i rad. Jeśli im nie pomożemy, imię „bladych twarzy“ straci wśród nich całą swą moc. Musimy bronić naszego honoru, aby nasza dobra sława nie wpadła w błoto. Ale jak im pomóc?... Może ty wiesz, Cody? —
— Tak, mój stary, — odparł Buffalo Bill. — To nie będzie łatwe, ale musiły uczynić wszystko, co będzie w naszej mocy. Dakotowie, jak wiesz, są niezwykle licznym i silnym plemieniem. Są o wiele potężniejsi od garstki wojowników Samotnego Niedźwiedzia i w otwartej walce pokonają nas bez trudu. Tak, perspektywy są niezbyt różowe. Sadze, że damy sobie jednak w jakiś sposób radę. Byliśmy przecież już w gorszych opresjach!...
Gdy zbliżyli się do centrum obozu, młody wódz wyszedł im na spotkanie i powitał ich serdecznie, choć z godnością, jak nakazywał prastary indyjski obyczaj:
Czerwony Nóż zdał wodzowi sprawozdanie ze swej wyprawy; pod niebiosa wychwalając męstwo swych wybawców.
Wkrótce potym Samotny Niedźwiedź zwołał Radę Wojenną.
Należy wyjaśnić, że Czejennowie-Niedźwiedzie byli plemieniem bardzo nielicznym. Była to właściwie grupa, która odseparowała się od wielkiego narodu Czejennów wskutek nieporozumień z wodzem.
Komendę nad tą gromadą objął w owym czasie Samotny Niedźwiedź.
Gdy wojownicy zebrali się wokół ogniska, zabrał głos Czerwony Nóż: