Strona:PL Buffalo Bill -01- U pala męczarni.pdf/9

Ta strona została skorygowana.

— Nakazałem naszym squw, dzieciom i starcom, aby pod opieką kilku wojowników udali się do pewnej jaskini górskiej. Powinni już tam być. Są oni zaopatrzeni obficie w suszone mięso i wodę, na wypadek oblężenia. Jaskinia ta zapewni słabym naszego plemienia bezpieczeństwo. My zaś, wojownicy, ruszymy na wroga i pokonamy go!
— Wasi wrogowie są liczni, a was jest mało — odparł na to Cody — nie wiem za tym, czy rozsądnie byłoby ich zaatakować. Czyż nie ma ładnego sposobu, by skłonić resztę narodu Czejennów do połączenia się z wami przeciw Dakotom?
Wojownicy pochylili głowy
— Nasi bracia czejeńscy odwrócili od nas swe oblicza — rzekł Samotny Niedźwiedź — a serce ich wodza, Białego Wilka, pełne jest nienawiści ku nam. Opuściliśmy plemię, gdyż Biały Wilk rządził nami nie jak wojownikami, lecz jak dziećmi.
Na to odparł Buffalo Bill:
— Biały Wilk może was nienawidzieć, ale rozumie chyba, jakie niebezpieczeństwo grozi mu ze strony Dakotów. Zresztą, czyż głos wojowników czejeńskich nic nie znaczy w Radzie?
— Wszyscy boją się wodza — odparł Samotny Niedźwiedź. — Biały Wilk jest okrutny i bezwzględny. Jeśli mój biały brat tego sobie życzy, możemy wysłać posłów do wodza Czejennów, nie jestem jednak pewny, czy zostaną oni uszanowani, czy nie spotka ich śmierć.
Mimo tych słów Samotnego Niedźwiedzia, znalazło się wielu chętnych, lecz Buffalo Bill po krótkim namyśle rzekł:
— Niech mężni wojownicy zostaną przy swym wodzu. Ja udam się z poselstwem do Białego Wilka. Wódz Czejennów nie ośmieli się podnieść ręki na białego wodza. Pójdę więc.
Lecz Nick Wharton nie chciał zgodzić się na samotną wyprawę przyjaciela. Wydobył z zanadrza talię zatłuszczonych kart i rzekł:
— Sam nie pojedziesz, Cody! Niech los rozstrzygnie, który z nas ma ci towarzyszyć.
Indianie z zainteresowaniem śledzili ruchy Nicka, który zmieszał karty i rozpoczął losowanie.
Bill Hickock wydał okrzyk radości — na niego padł los. Cody z uśmiechem przypatrywał się losowaniu, a wreszcie rzekł stanowczo:
— Powiedziałem, że pojadę sam i tak się stanie. Do granicy terenów łowieckich Czejennów — Niedźwiedzi towarzyszyć mi będzie kilku wojowników. Nikt z was, przyjaciele, nie pojedzie ze mną! Żądam tego!

Córka Tygrysiego Serca

Buffalo Bill należał do tych, którzy kują żelazo póki gorące. W niespełna godzinę po zamknięciu Rady był już na siodle, dążąc w kierunku namiotu szczepu Czejennów, pozostającego pod wodzą Białego Wilka.
Ponieważ koń Billa był zmęczony wczorajszą podróżą, Samotny Niedźwiedź ofiarował mu jednego ze swoich. Trzech dzielnych wojowników towarzyszyło Królowi Granicy.
Czterech jeźdźców posuwało się ostrożnie naprzód. Szczęśliwie uniknęli spotkania z dwiema niewielkimi grupami Dakotów, które dostrzegli zdaleka. Walka nie była obecnie celem Buffalo Billa.
Rankiem drugiego dnia podróży, nasi podróżni zatrzymali się na brzegu lasku. Jeden z Indian, wskazując białemu widniejącą w odległości około dwu mil większą grupę drzew, rzekł: — Za tymi drzewami płynie niewielki strumień, nad którego brzegiem stoją namioty Białego Wilka i jego ludzi. Biały wódz pojedzie dalej sam... To szaleństwo! Biały Wilk nienawidzi bladych twarzy. — Wodzowi o długich Włosach grozi śmierć!
Buffalo Bill uśmiechnął się w odpowiedzi. Rozważył on skrupulatnie wszystkie trudności i niebezpieczeństwa, zanim zdecydował się na tę wyprawę. Teraz nic go nie mogło powstrzymać od wykonania przedsięwzięcia. Śmiejąc się, pożegnał Cody ruchem ręki swych czerwonoskórych przyjaciół i ruszył lekkim galopem w stronę obozu Czejennów.
W pewnej chwilo, gdy Buffalo zsiadł z konia, by poprawić rozluźniony popręg, koń jego zaczął zdradzać dziwne zaniepokojenie. Kręcił się wkoło, wyrywał cugle z rąk Cody’ego i parskał, drżąc przytym na całym ciele. Król Granicy rychło odgadnął przyczynę zaniepokojenia rumaka. Niezawodny instynkt syna prerii powiedział mu, że w pobliżu musi znajdować się jakiś wielki drapieżnik.
Tymczasem koń zdradzał coraz wyraźniejsze oznaki niepokoju. Buffalo Bill zaczął uważnie badać okolicę, zwracając bystre oczy zwłaszcza w tym kierunku, skąd dął wiatr, gdyż koń kierował się niewątpliwie powonieniem.
Wreszcie Cody dojrzał drapieżnika. W odległości kilkudziesięciu kroków widniała wśród trawy jakaś szara masa — był to grizzly — szary niedźwiedź, najokrutniejsza bestia Północnej Ameryki. Olbrzym ten, gdy stanie na tylnych łapach, przewyższa wzrostem najroślejszego mężczyznę. Jego potężne łapy zaopatrzone są w straszliwie zakrzywione pazury, którymi grizzly z łatwością potrafi rozszarpać bawołu. Najdzielniejsi wojownicy obawiają się spotkania z tym „samotnikiem prerii“, straszniejszym w walce od dziesięciu wrogich wojowników
Buffalo niejednokrotnie polował na niedźwiedzie, których szare, o srebrnym połysku futro jest niezmiernie cenne, lecz obecnie znajdował się w specjalnie niesprzyjających okolicznościach. Nie chciał czynić użytku z broni palnej, by nie zdradzać swej obecności ewentualnym wrogom, a walka z grizzlym przy pomocy broni białej równała się pewnej niemal śmierci. Pozostawała jeszcze możliwość, że niedźwiedź nie zaatakuje naszego bohatera, lecz było to mało prawdopodobne, gdyż szare niedźwiedzie są bestiami niezwykle krwiożerczymi.
Tymczasem grizzly zwęszył zdobycz. Podniósł swój ogromny łeb, wciągnął kilka razy ze świstem powietrze i ruszył w stronę Buffalo Billa. W tej samej chwili koń wyrwał się z rąk wywiadowcy i pomknął w step — ucieczka była więc niemożliwa...
Król Granicy wydobył szybko z za pasa swój długi nóż myśliwski i gotował się do spotkania ze straszliwą bestią. Nagle przyszła mu do głowy pewna myśl postanowił użyć sposobu łowców indyjskich, gdy przyjdzie im stanąć oko w oko z „samotnikiem prerii“. Szybko wydobył z kieszeni kurtki garść prochu i czekał na atak niedźwiedzia.
Grizzly zbliżał się szybko. Był to okaz niezwykłej wielkości, o potężnych łapach i straszliwych