Strona:PL Buffalo Bill -02- Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany.pdf/10

Ta strona została skorygowana.

— To bardzo dobrze, choć nie można nic z góry przewidzieć. Wódz Sjuksów może zarządzić urządzenie krwawego widowiska nawet już dziś. Sądzę jednak, że zaczeka on aż do powrotu wojowników z polowania, gdyż podczas „pala męczarni“ pożądana jest jak największa ilość uczestników.
— To prawda — wtrącił Dziki Bill — lecz pośpieszmy się i wyrwijmy naszego starego druha z rąk tych diabłów!
Król Granicy zwrócił się do Ruth:
— Ilu wojowników liczy plemię Wielkiego Roga? —
— Prawie dwustu — odpara dziewczyna — lecz wielu jest rannych po napadzie na nasz tabor...
— To zbyt wielka potęga na nasze niewielkie siły. Musimy jednak znaleźć jakiś sposób... Hickock! — przerwał nagle swe rozważania Buffallo, zwracając się do Dzikiego Billa — przygotuj śniadanie dla pany Sage, przecież na pewno jest głodna!
Gdy Ruth pokrzepiła swe nadwątlone siły, nasza gromadka ruszyła niezwłocznie w dalszą drogę. Ruth dosiadła wspanialej klaczy, którą jej ofiarował Buffallo. Był to jeden z koni do zamiany.
Klacz nosiła imię Śnieżka, ze względu na białą maść, i była rodzoną siostrą rumaka Cody’ego, zwanego dla swej niezwkłej rączości Błyskawicą.
Ruth określiła w przybliżeniu położenie obozu Sjuksów, tak, że Cody mógł zorientować się w sytuacji i przygotować plan akcji.
Po niespełna godzinnej podróży, Dziki Bill, który galopował jako wywiadowca kilkaset metrów przed resztą podróżników, zasygnalizował, że w pobliżu znajduje się około setki Indian.
— Sądzę, że to nie Sjuksowie — rzekł Dziki Bill. — Nie mogę odróżnić na odległość szczegółów, lecz myślę, że to Komancze.
— Komancze? — zdziwił się Buffallo Bill. — Wszak zakopali oni przed wielu już miesiącami topór wojenny. Trzeba to zbadać. Wyprzedzę was i rzucę okiem na Czerwonoskórych!
To rzekłszy skierował konia w stronę, z której przybył Dziki Bill Hickock i po chwili dojrzał Komanczów.
Wojownicy byli uzbrojeni w strzelby i długie oszczepy, ulubioną broń tego plemienia. Konie ich wydawały się silne i zwinne. Cody śmiało ruszył w ich stronę. W odległości około stu kroków od Komanczów wzniósł oba ramiona w górę, na znak, że przybywa w pokojowych zamiarach.
Wódz Indian zrozumiał ten znak i po chwili oszczepy wojowników utkwiły ostrzami w ziemi. Było to przygotowanie do pokojowej rozmowy. Wódz skierwał swego konia wprost na białego i po chwili obaj mężczyźni stali oko w oko. Cody zauważył z radością, że Indianin przybrany był w strój myśliwski, a więc topór wojenny był zakopany.
Wódz Komanczów odezwał się pierwszy:
— Wódz o długich włosach, nieustraszony pogromca bawołów, przybył na tereny łowieckie Komanczów. To zaszczyt dla nas!
— Znasz mnie wodzu? — spytał grzecznie Buffallo Bill.
— Któż nie zna Buffallo Billa! — odparł Czerwonoskóry. — Huczący Grzmot — Postrach Sjuksów, wiele słyszał o wielkim białym wodzu, który wielu wojowników wysłał do przodków.
— To prawda — rzekł Buffallo — zawsze jednak walczyłem uczciwie i nie czyniłem krzywdy kobietom, ani dzieciom.
— Biały człowiek jest wielkim wojownikiem — powiedział Czerwonoskóry. — Czy jednak biały wódz nie słyszał nigdy o Huczącym Grzmocie?
— Oczywiście! — zapewnił Król Prerii. — Słyszałem, że Huczący Grzmot panuje na stepie od Wielkich Gór aż do Rio Grande. Wiem też, że nazywają go Postrachem Sjuksów...
Uśmiech zadowolenia ukazał się na twarzy wodza, którego próżność mile połechtały słowa białego. Pierwsze więzy porozumienia były już zadzierzgnięte.
— Niech Wódz o Długich Włosach powie o celu swego przybycia! — rzucił Indianin.
Buffallo Bill chciał pozyskać Czerwonoskórego dla swych celów. Rzekł więc:
— W odległości mili oczekuje mnie trzynastu cowboyów. Jesteśmy tu wysłani z polecenia Wielkiego Białego Ojca (prezydent St. Zjednoczonych), aby dotrzeć do fortu Landred.
— Słowa białego wodza są prawdziwe — rzekł Huczący Grzmot. — Biali mogą bezpiecznie przejść przez tereny Komanczów i swobodnie polować. Postrach Sjuksów gwarantuje im bezpieczeństwo.
— Król Granicy dziękuje Huczącemu Grzmotowi, którego słowa płyną jak patoka po korze drzew w puszczy. Buffallo Bill chce nazwać cię swym bratem, wodzu. Oto jego dłoń! — Cody wyciągnął dłoń do Indianina, który ją gorąco uścisnął. Indianin rzekł:
— Włos Huczącego Grzmota jest już siwy. Pozwól że nazwie cię swym synem. Twoi przyjaciele są jego przyjaciółmi, twoi wrogowie są jego wrogami.
— Dobrze — odparł Cody. — Serce moje dumne jest, że wielki wódz i dzielny wojownik uznał mnie za syna. Lecz, zastanów się, o wodzu. W tej chwili gotuję się do rozprawy z dzielnym i potężnym wrogiem. Sjuksowie wzięli do niewoli dwie blade twarze, z których jedna jest moim najlepszym przyjacielem. Jeśli ich nie uratuję, zginą przy palu męczarni.
— Słowa wodza Komanczów nie są ujadaniem kojota na prerii — rzekł z godnością Huczący Grzmot. — Postrach Sjuksów i jego wojownicy ruszą natychmiast z białym synem wodza, aby uwolnić jego przyjaciół!
Wódz Komanczów i Buffallo Bill jeszcze raz uścisnęli sobie dłonie, po czym każdy z nich ruszył do swoich, by im obwieścić zawarcie przymierza.

Przyjaźń zacieśnia się.

W drodze powrotnej do swego oddziału, Buffalo Bill napotkał Billa Hickocka, który wyruszył mu naprzeciw.
— No, jakże, przyjacielu! — zawołał Dziki Bill. — Odbyłeś długą konferencję z wodzem. Sądzę, że zawarłeś z nim pokój, bo widziałem, że uścisnęliście sobie dłonie.
Buffalo Bill uśmiechnął się
To więcej niż pokój — odparł. — Zawarłem z wodzem Komanczów przymierze! Huczący Grzmot nazwał mnie swym synem i gotów jest z całym swym plemieniem, wyruszyć wraz z nami przeciwko Sjuksom.
Dziki Bill wydał okrzyk radości i rzucił w powietrze swój szerokoskrzydły kapelusz.
— To wspaniale! — zawołał. — Nikt tak nie umie postępować z Czerwonoskórymi, jak ty,