Strona:PL Buffalo Bill -02- Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany.pdf/11

Ta strona została skorygowana.

stary druhu. Gdybyś został komisarzem rządowym do spraw indyjskich, ani jedno z pośród plemion nie wstąpiłoby przeciw nam na ścieżkę wojenną!
Dwaj towarzysze podążyli do swoich ludzi, by obwieścić im i Ruth radosną nowinę.
W kilka minut po ich przbyciu, zjawił się w obozie białych Huczący Grzmot. Zdumionym spojrzeniem obrzucił Ruth, która właśnie próbowała swego nowego wierzchowca. Zdumienie jego stało się jeszcze większe, gdy Cody opowiedział mu o ostatnich przeżyciach dziewczyny. Czerwonoskóry pełen był podziwu dla niezwykłej odwagi i hartu ducha „białej squaw“.
Wódz Komanczów bacznym spojrzeniem ocenił postacie wywiadowców z oddziału Króla Granicy, ich broń i konie, a potem rzekł:
— Wódz o Długich Włosach powiedział prawdę. Jego towarzysze, to prawdziwi wojownicy!
Buffalo Bill, chcąc zapewnić sobie przyjaźń Indianina, wydobył z jaków pięknie ozdobioną fuzję i wręczając ją wodzowi, rzekł: — Mój ojciec przekona się, że ta broń niesie daleko i celnie. Sam ją wypróbowałem.
Huczący Grzmot uśmiechnął się z zadowoleniem, ujrzawszy wspaniałą broń i odparł: — Wódz Komanczów przyjmuje dar! Lecz oto mój dar dla ciebie, synu!
Indianin wydobył z pod swego siodła skórę bawolą, wyciętą w kształt krótkiego płaszcza, na której widniał rysunek wojownika z plemienia Komanczów. Było to coś w rodzaju „żelaznego listu“ — właściciel tego płaszcza mógł swobodnie poruszać się po całym terytorium Komanczów, nie będąc narażony na niebezpieczeństwo. Każdy napotkany Indianin z plemienia Huczącego Grzmotu byt obowiązany do dostarczenia mu noclegu, jadła, napoju i koni.
Dar wodza Komanczów był więc iście królewski.
Myśli Buffalo Billa i jego towarzyszy byty jednak wciąż zajęte losem Nicka Whartona i Jacka Hayesa. Niecierpliwił się zwłaszcza Bill Hickock, który wyruszyłby chętnie natychmiast przeciwko Sjuksom. Należało jednak przede wszystkim zacieśnić węzły przyjaźni z Komanczami. Buffalo Bill zaprosił więc wodza do wspólnego posiłku. Huczący Grzmot z powagą przyjął zaproszenie, co było dowodem, że czuje się doprawdy przyjacielem białych. Wspólny posiłek jest bowiem u Indian symbolem przyjaźni. Gdy Indianin je i pije z jakimś człowiekiem, staje on się tym samym jego przyjacielem na śmierć i życie.
Podczas posiłku jeden z wywiadowców wyciągnął w stronę Huczącego Grzmotu kubek, napełniony wódką, lecz Czerwonoskóry energicznie odtrącił ten poczęstunek.
—„Woda ognista“ jest przekleństwem Indian — rzekł. — Zabiła ona więcej dzielnych wojowników, niż oszczepy, łuki i fuzje. Huczący Grzmot brzydzi się tym przeklętym napojem i nie pozwala żadnemu ze swych wojowników podnieść do ust kubka z tą zabójczą trucizną. Wielki Manitu dał Czerwonoskórym lepszy napój — czystą wodę ze strumieni i źródeł. Huczący Grzmot wypiłby raczej kubek własnej krwi, niż „wodę ognistą“ bladych twarzy.
— Wódz Komanczów wyrzekł mądre słowa — powiedział Buffalo Bill. Pochwała ta napełniła radością Indianina.
Wkrótce wódz dosiadł konia i zaprosił Codyego oraz Ruth do swego obozu. Oboje przyjęli zaproszenie i po chwilil trójka jeźdźców dążyła do pobliskiego obozu Komanczów.

Próba sił.

Plemię Huczącego Grzmota nie było zbyt liczne w porównaniu z innymi szczepami Czerwonoskórych, lecz wojownicy Postrachu Sjuksów byli wszyscy godni swego wodza. Nie było wśród nich ani jednego, którego wzrost nie przekraczałby sześciu stóp. Każdy z Komanczów był wojownikiem wypróbowanym w wielu bojach i gotowym na wszystko.
Konie Komanczów należały do najściglejszych rumaków prerii, ich strzelby były wprawdzie stare i niezbyt groźne w walce, lecz wszyscy wojownicy uzbrojeni byli w długie oszczepy i potężne łuki, których metrowej długości strzały bez trudu przebijały na wylot nawet potężne cielska bawołów.
W pewnej odległości od obozu, wódz przyłożył dłoń do ust i wydał przenikliwy okrzyk. Wojownicy odpowiedzieli niezwłocznie na hasło i natychmiast dosiedli koni, ustawiając się w równą linię. Rząd wojowników na koniach stał oto przed gośćmi nieporuszenie, jak szereg posągów z bronzu.
Huczący Grzmot powtórnie dał hasło swym wojownikom. Jednocześnie, jak żołnierze podczas parady, Komanczowie pochylili swe oszczepy ostrzami ku ziemi.
Na trzeci okrzyk wodza, oszczepy wzniosły się w górę i wojownicy zatoczyli nimi koło nad głowami. Było to powitanie.
Następnie Huczący Grzmot, sygnalizując swe rozkazy bądź okrzykami bądź gestami, pokazał białym, że jego wojownicy są doskonale wyćwiczeni. Ich ewolucje i ćwiczenia wprawiły naszą gromadkę w podziw.
— Cóż sądzi Wódz o Długich Włosach o wojownikach z plemienia Komanczów? — spytał Huczący Grzmot z uśmiechem dumy, widząc podziw, odmalowany na obliczu Buffalo Billa.
— Popisy Komanczów były wspaniałe, — odparł Cody — lecz jak twoi wojownicy nauczyli się tego wszystkiego?
— Huczący Grzmot, w czasach swej młodości bywał często w fortach bladych twarzy — rzekł Indianin. — Widział on tam, jak jeźdźcy białego wojska wykonują swoje ćwiczenia. Gdy Postrach Sjuksów został wodzem plemienia, nauczył on swych wojowników działać wspólnie, w szyku bojowym. Mój biały syn widział oto wyniki tej nauki!...
Wódz Komanczów wydał jeszcze jeden okrzyk. Wojownicy zeskoczyli z koni, utworzyli półkole wokół Huczącego Grzmotu i jego białych gości, i przygotowali się do wysłuchania przemówienia wodza.
— Komanczowie! — zawołał wódz. — Dzielni wojownicy! — Oto mój biały syn, z którym zawarłem przyjaźń. Słyszeliście już o nim niejednokrotnie, o wojownicy! Jest to Wódz o Długich Włosach, nieustraszony łowca bawołów.