Strona:PL Buffalo Bill -02- Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany.pdf/14

Ta strona została skorygowana.

— Widziałem go kilkakrotnie — odparł Nick. — Stoi on na czele wielkiego oddziału Sjuksów i jest w porozumieniu z Wielkim Rogiem. Jest on okazem łajdaka najgorszego rodzaju — to dezerter z armii St. Zjednoczonych, który grabi osadników i morduje ich na spółkę z Czerwonoskórymi.
— Jak wygląda ten łotr? — spytał Cody.
Nick odpowiedział:
— Jest on wielki, barczysty. Twarz ma ordynarną o grubych rysach. Ubiera się i maluje jak Indianin, lecz można go rozpoznać po szczególnych oznakach. Brak mu lewego ucha, które stracił w jednej ze swych awantur, a na policzku nosi wielką bliznę od ciosu nożem.
— Są to oznaki, po których z łatwością można go rozpoznać — rzucił Król Granicy. — Mam nadzieję, że spotkam się z tym łotrem kiedyś... Ale czemu nie było go ostatnio w obozie?
— Nie wiem... — odparł Nick Wharton.
— Lecz ja wiem — wtrącił Jack Hayes. — Podsłuchałem rozmowę dwuch wartowników, którzy stali przed naszym wigwamem. Mówiil oni, że Biały Tygrys wyrusza ze swymi wojownikami, aby napaść i złupić rancho Lone Star, które należy do pułkownika Smitha. Banda renegata składa się z około setki wojowników. Wyprawa ta jest z pewnością przyczyną jego nieobecności w obozie.
— Wiadomość ta jest dla nas bardzo cenna — rzekł Buffalo Bill. — Jesteśmy zbyt słabi, by zaatakować plemię Wielkiego Roga, możemy jednak z powodzeniem zaatakować nieliczną stosunkowo bandę Białego Tygrysa. Musimy ruszyć w kierunku rancha Lone Star.
— Słowa mego białego syna są słuszne — rzekł Huczący Grzmot. — Moi wojownicy chętnie ruszą przeciwko łupieżcom z plemienia Białego Tygrysa. Wojownicy moi spragnieni są walki ze Sjuksami!
Gromadka nasza powróciła wkrótce do głównych sił Komanczów i wszyscy wojownicy z wodzem, Buffalo Billem, Ruth, Nickiem Whartonem, Billem Hickockiem i młodym Jackiem Hayesem na czele, ruszyli raźno w stronę Lone Star. Komancze wprawnie i starannie zacierali za sobą ślady, chcąc uniknąć pościgu Sjuksow i zataić przed nimi kierunek swego pochodu.
Tuż przed zapadnięciem zmroku, gdy oddział Komanczów zbliżał się do rancha, biali, jadący na czele orszaku, zauważyli jakiegoś jeźdźca, który wypadł w galopie z za kępy drzew. Gdy zauważył on posuwający się oddział i rozpoznał białych, skierował ku nim swego konia i po chwili zatrzymał się przed Buffalo Billem.
W kilku słowach wyjaśnił, że jest cowboyem z rancho pułkownika Smitha, Lone Star. Sjuksowie niespodzianie zaatakowali osiedle pułkownika i po krótkiej walce zdobyli je. Jednemu tylko cowboyowi udało się ujść z życiem, gdyż podczas ataku był właśnie w pobliskim lesie. Dosiadł więc natychmiast konia i popędził w step, aby donieść o napadzie najbliższej placówce białych ludzi.
— Czy Sjuksowie pozostali w zburzonej osadzie? — rzucił Cody.
— Tak — odparł cowboy. — Urządzili tam wielką ucztę na cześć zwycięstwa. Najgorsze jednak jest to, że w ręce ich wpadła córka pułkownika Smitha, Violeta... Zna ją pan zapewne, Cody.
— Przypominam ją sobie — odparł Buffalo Bill. — To młodziutka dziewczyna. Znam ją niemal od dziecka. Musimy ją wyrwać z rąk Sjuksów i tego białego zdrajcy.
— Wyruszymy natychmiast! — żywo zawołał Dziki Bill.
— To byłoby niesłuszne — rzekł Cody. — Gdy zaatakujemy Sjuksów mogą oni zabić pannę Smith, zanim zdążymy ją wyswobodzić z ich rąk. Mam inny plan. Spróbuję zakraść się do ich obozu w celu zbadania sytuacji. Zbadam, gdzie Sjuksowie uwięzili dziewczynę i będę nad nią czuwał. Wojownicy pod wodzą Huczącego Grzmota otoczą tymczasem cichaczem obozowisko wroga, który z pewnością nie spodziewa się ataku. Gdy dam wam sygnał zaatakujecie natychmiast Sjuksów ze wszystkich stron. Hasłem do walki będzie strzał rewolwerowy, — nie wolno wam po usłyszeniu go tracić ani jednej sekundy. Natarcie musi być natychmiastowe.
Gdy usłyszycie strzał, będzie to znaczyło, że odnalazłem Violetę Smith i zaopiekowałem się nią.
Kilku z pośród wywiadowców Buffalo Billa chciało podzielić z nim ryzyko niebezpiecznej wyprawy, lecz Cody zdecydował się wyruszyć samotnie. Wyjaśnił on, że pojedynczy człowiek ma większe szansę pozostania niespostrzeżonym pośród Indian, niż grupa, złożona z kilku osób.
Huczący Grzmot i Dziki Bill towarzyszyli Cody’emu do małej kępy drzew, w pobliżu zburzonego osiedla.
— Syn mój musi przywdziać strój czerwonoskórego wojownika — rzekł wódz Komanczów.
— Właśnie mam zamiar to uczynić! — odparł Buffalo Bill z uśmiechem.
Zatknął on w swą bujną, ciemną czuprynę kilka piór, które wziął od jednego z Komanczów, okrył się szerokim pledem, na modłę indyjską i pokrył swą twarz warstwą farby. W ciemności i przy migotliwym świetle ogniska mógł ujść za Czerwonoskórego.
Cody pożegnał się z przyjaciółmi i skierował swe kroki w stronę obozu Sjuksów. W pewnej chwili bohater nasz natknął się na wielkie stado koni, których pilnowało kilku wojowników.
Sjuksowie nie zwrócili uwagi na przechodzącego intruza, tak, że Buffalo Bill pewnym krokiem skierował się dalej.
Nagłe zastąpił mu drogę rosły wojownik i zapytał ze śmiechem:
— Czy to ty, Chytry Lisie?
— Tak, to ja bracie — odparł spokojnie biały. — Dążę do ogniska, aby otrzymać swój udział w uczcie...
Wojownik roześmiał się na całe gardło:
— Chytry lis zawsze musi korzystać podwójnie! — zawołał. — Wszak raz już widziałem cię przy ognisku z wielkim udźcem bawolim... Wróciłbyś lepiej pilnować koni, obżartuchu!
Po tych słowach wojownik poszedł dalej. — Buffalo Bill pozostał więc nierozpoznany. W pewnej chwili Cody ujrzał Sjuksa, spoczywającego na ziemi i pogrążonego w głębokim śnie. Król Granicy nie wahał się długo. Ostrożnie zdjął wojownikowi z głowy pióropusz i ustroiwszy się w niego ruszył wprost w kierunku ogniska, przy którym zgromadziła się większość wojowników.
Widok był iście niesamowity. W chwiejących się blaskach ognia widać było groźne postacie Sjuksów, którzy tańczyli taniec wojenny. Przystrojeni w pióra i skalpy, z twarzami pokrytymi barwami