Strona:PL Buffalo Bill -02- Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany.pdf/16

Ta strona została skorygowana.

gęsto i klnąc straszliwie. Udał się on w kierunku najbliższej osady białych, gdzie pragnął rozpocząć nowe życie pod przybranym nazwiskiem. Renegat zdradził obecnie swych czerwonoskórych sprzymierzeńców.
Nie chciał podzielić losu zwyciężonych.
Dziki Bill Hickock napróżno szukał podczas walki białego renegata. Żaden z wziętych do niewoli Sjuksów również nic nie mógł powiedzieć o losach Białego Tygrysa.

Śmierć Białego Tygrysa.

Po porażce Sjuksów wywiadowcy rozjechali się po okolicznych osiedlach, aby donieść kolonistom o ostatnich wydarzeniach i tropić po prerii niedobitki sił nieprzyjacielskich.
Huczący Grzmot i jego wojownicy wyruszyli do najbliższego fortu wojskowego, aby doręczyć dowódcy list Buffalo Billa, w którym Cody donosił o zwycięstwie nad Sjuksami.
Na pożegnanie wódz Komanczów serdecznie uściskał swego białego syna i zaprosił go do swej wioski, gdy Buffalo Bill znów przybędzie w te okolice.
Cody, Bill Hickock, Nick Wharton, Jack Hayes i obie młode kobiety, Ruth i Violeta, ruszyli w dalszą drogę i niebawem przybyli do najbliższej osady, zwanej Harker’s Gulch. Dziewczęta spodziewały się, że znajdą tam konwój, który zawiezie je do wschodnich Stanów, gdzie miały krewnych. Violeta chciała dostać się do Chicago, zaś Ruth pragnęła udać się do Indiany, gdzie mieszkał jej wujek.
Pozostały one jeszcze dwa tygodnie w osadzie. Po tym czasie, gdy w okolicy nie było już śladu Sjuksów, konwój, złożony z dwustu dzielnych cowbojów, wyruszył wraz z dziewczętami na wschód.

W cztery tygodnie później odbyła się w Harker’s Gulch rozprawa sądowa. Oskarżonym był obcy traper, który przybył do osiedla, aby zaopatrzyć się w żywność. Oświadczył on, że szuka miejsca, w którym mógłby się osiedlić w stanie Oregon.
Podczas swego pobytu w składzie, gdzie uzupełniał swe zapasy, wszczął on kłótnię z jednym z osadników. Jak zwykle bywało na Dalekim Zachodzie, kłótnia zamieniła się wkrótce w ogólną bijatykę, podczas której został zraniony kulą rewolwerową Jim Harpworth, jeden z najpoważniejszych obywateli w osadzie.
W dziesięć minut później, biedny traper znalazł się pod rozłożystym drzewem, ze sznurem na szyi. W tych warunkach miał odbyć się sąd.
Wymiar sprawiedliwości na Dalekim Zachodzie był szybki i surowy — wymagały tego twarde warunki życia w tej epoce.
Joe Taylor, szeryf osady, rozpoczął badanie podsądnego, który z przerażoną miną stał pod drzewem.
— Powiedz nam prędko, co masz na swe usprawiedliwienie? — spytał szeryf. — Pośpiesz się jednak z wyjaśnieniami, bo mamy mało czasu!
— On nazwał mnie kłamcą... — wykrztusił traper.
— To możliwe — odparł Taylor — Jim nigdy nie liczy się ze słowami i gada, co mu ślina na język przyniesie. Ale obelga, nawet najcięższa, nie jest powodem do strzałów.
— To on pierwszy strzelił! — zawołał oskarżony. — Musiałem dobyć rewolweru we własnej obronie. Gdybym się nie bronił, wasz Jim stałby tu teraz pod drzewem ze stryczkiem na szyi.
— I to możliwe! — odparł spokojnie szeryf. — Musimy jednak przesłuchać świadków.
Świadkowie zaczęli składać chaotyczne i sprzeczne zeznania. Przyjaciele rannego gotowi byli przysiąc na wszystkie świętości, że nie posiadał on wcale rewolweru. Inni potwierdzali zeznania oskarżonego. Wreszcie ustalono, że Jim rzeczywiście strzelił pierwszy, lecz na szczęście, chybił, rozbijając tylko butelkę z wódką, ku wielkiemu zmartwieniu właściciela sklepu.
Oskarżony został więc uwolniony równie szybko, jak przedtem został postawiony pod drzewem. Opuścił on czymprędzej osadę, przeklinając w duchu swą porywczość.
— Czy macie tu wiele podobnych spraw? — spytał Buffalo Bill Joe Taylora, gdy przechadzali się po uwolnieniu trapera po rynku osiedla.
— Nie — odparł szeryf. — Na ogół mam do czynienia z ludźmi rozsądnymi, którzy o byle co nie chwytają za „colta“. Była to pierwsza sprawa od dwuch miesięcy.
Gdy zdarza się wśród naszej braci jakiś notoryczny złodziej, lub awanturnik, wyrzucamy go po prostu z osiedla. Na krótko przed tym, zanim tu przybyliście, zjawiło się w osadzie naszej jakieś indywiduum, którego sam wygląd budził odrazę. Zachowywał się tak, że po dwuch dniach pobytu musiał opuścić Harker’s Gulch.
— Nie widziałem nigdy podobnie obskurnego draba, a widziałem już wielu notorycznych łotrów. Ze swym obciętym uchem i potworną blizną na twarzy, wyglądał jak...
— Gdzie znajduje się teraz ten człowiek? — przerwał żywo Cody. — Znam tego rzezimieszka. Jest to renegat, zdrajca, który przystał do Sjuksów, namawiając ich do napadów na osiedla białych kolonistów. Indianie nazywają go Białym Tygrysem.
— Możesz się z nim rozprawić bez trudu — odparł Taylor. — Dowiedziałem się, że został aresztowany w Pottswille, osadzie odległej stąd o 12 kilometrów. Jest on oskarżony o dokonanie napadu rabunkowego. Usiłował ograbić pewną kobietę, na którą napadł z bronią w ręku w jej własnym domu.
— Udam się tam z moimi przyjaciółmi — rzekł Buffalo Bill. — Czy chcesz nam towarzyszyć?
— Doskonale! — zawołał szeryf. — Spędzimy tu noc, a rankiem wyruszymy do Pottsville i przybędziemy wprost do sądu.
O świcie, czterech mężczyzn dosiadło koni i w krótkim czasie przebyło 12 kilometrów, dzielących ich od celu podróży. Gdy przybyli, członkowie trybunału zaczęli się już zbierać w obszernej szopie sędziego, który był równocześnie szeryfem, właścicielem baru, burmistrzem i jednoczył w swojej osobie jeszcze kilka lokalnych urzędów.
Salę zapełniły zwolna potężne postacie osadników, cowboyów i włóczęgów stepu, wśród których rej wodziła właścicielka zajazdu, Wdowa Murphy, oskarżycielka w mającej się odbyć rozprawie.
Wreszcie sędzia odchrząknął i zaczął wygłaszać mowę oskarżycielską, w trakcie której spluwał z niezrównaną celnością do stojącej w kącie potężnych rozmiarów spluwaczki.