Strona:PL Buffalo Bill -02- Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany.pdf/17

Ta strona została skorygowana.

— Posiedzenie trybunału otwarte! — z namaszczeniem obwieścił sędzia, po czym splunął i ciągnął dalej ze swadą i oratorskim zacięciem.
— Rozpoczniemy niebawem przesłuchanie świadków w sprawie Wdowy Murphy przeciwko osobnikowi, zwanemu wśród nas Tom Sackett. Chłopcy! Żywo, wprowadźcie oskarżonego!...
Dwaj tędzy koloniści wprowadzili Toma Sacketta. Był to rosły, barczysty mężczyzna, o brutalnej twarzy i ordynarnych rysach. Rzucał on dokoła siebie pełne nienawiści i złości spojrzenia. Wyglądał tak, jak gdyby chciał rzucić się na sędziego i na zgromadzoną publiczność i utorować sobie drogę do wyjścia swymi potężnymi pięściami.
Buffalo Bill na pierwszy rzut oka rozpoznał w nim Białego Tygrysa.
— To on! — mruknął do Billa Hickocka. — Teraz mi nie ujdzie...
Sędzia ciągnął tymczasem dalej:
— Wszyscy szanowni obywatele znacie tego łotrzyka, bez ucha, którego nazywamy tu Tomem Sackettem. Onegdaj, ten bezczelny rzezimieszek wpadł do mieszkania naszej zacnej Wdowy Murphy, dał ognia z browninga, chcąc nastraszyć tę dzielną obywatelkę i zażądał od niej pieniędzy. Myślał zapewne, że ta dama ulęknie się jego zbrodniczej fizjognomii... Sądził, że rzuci mu się ona do stóp i będzie błagać o litość!
Ale łotr przeliczył się. Cóż uczyniła Wdowa Murphy? Jak sądzicie, obywatele? Czyż mniemacie, że płakała przed zbrodniarzem, że błagała go o litość? O, nie! Nigdy! Nasza Murphy nie jest w ciemię bita... Ledwo ten łajdak zdołał się obejrzeć, ta dzielna dama wymierzyła mu taki cios w podbródek, że łotr rozciągnął się jak długi na podłodze.
Sackett zerwał się, zgrzytając zębami ze wściekłości, lecz Wdowa Murphy zerwała tymczasem ze ściany dubeltówkę po nieboszczyku Bobie i powiedziała do tego nicponia, mierząc mu w sam nos: — Na kolana, szubrawcze! Człowiek, który napada na samotną kobietę, jest nikczemnym łotrem!
Sędzia w krasomówczym natchnieniu potoczył wzrokiem po publiczności, jeszcze raz celnym splunięciem trafił w sam środek spluwaczki, co obecni przyjęli pomrukiem aprobaty, a potem mówił dalej, z nutą triumfu w głosie:
— A więc, drodzy współobywatele, cóż uczynił ten łotr, jak sądzicie? Wyobrażacie sobie zapewne, że umknął z domu Wdowy i zaprzysiągł jej zemstę!... O, nie!... Nie znacie jeszcze tego nędznika... Ukrył się on w naszym mieście, nie pokazując się nikomu na oczy i myślał, że pozwolimy mu nadal przebywać między nami. Kazałem go aresztować i postawiłem przed sądem. Myślę, że zgodzicie się ze mną, że należy wygnać na cztery wiatry z Pottsville tę zakałę społeczeństwa. Tak głosi prawo naszej wspaniałej republiki!
Wdowa Murphy przysłuchiwała się słowom szeryfa z łaskawym uśmiechem i potakująco kiwała głową.
Jeszcze jedno artystyczne splunięcie i sędzia kontynuował swe przemówienie:
— Na zakończenie chciałbym ci udzielić dobrej rady, Sackett. Gdy raz opuścisz naszą okolicę, nie pokazuj się tu więcej. Gdyby ktoś zobaczył w naszym mieście twoją miłą fizjognomię, ma pełne prawo zastrzelić cię, jak psa. Mamy też u nas wiele rozłożystych drzew. wśród których łatwo będzie znaleźć dla ciebie szubienicę.
W chwili, gdy aresztowany miał zostać zwolniony, rozległ się na sali sądowej głos Buffalo Billa.
— Jedną chwileczkę, obywatele. l ja chciałbym w tej sprawie coś powiedzieć, zanim uwolnicie tego człowieka.
— Któż ty jesteś? — spytał zdumiony sędzia.
— To jest sławny Buffalo Bill! — wtrącił Taylor. — Znacie chyba wszyscy to nazwisko...
Wszyscy obecni na sali zwrócili wzrok na Cody’ego. Oczekiwali niezwykłych wydarzeń.
— Mam do uregulowania pewną sprawę z tym człowiekiem. Chcę z nim stoczyć walkę, zanim opuści on osadę! — Cody zajrzał przy tych słowach renegatowi głęboko w oczy.
Nędznik spuścił oczy i wymamrotał drżącym głosem:
— Nie miałem z panem żadnych zatargów, pułkowniku Cody. Nie widziałem was nawet nigdy przedtem.
Buffalo Bill zbliżył się do Białego Tygrysa i rzekł twardym szeptem:
— Zgodzisz się na uczciwą walkę ze mną, jak mężczyzna z mężczyzną, albo ogłoszę natychmiast, że jesteś zdrajcą, renegatem, który skłonił Sjuksów do wykopania topora wojennego przeciw białym... Ręczę ci, że w pięć minut po moich słowach będziesz kołysał się w powietrzu, jak wahadło. Wybieraj!
Łotr rzucał dokoła siebie przerażone spojrzenia, jak wilk schwytany w pułapkę, wreszcie mruknął ponuro:
— Niech tak będzie. Będę z tobą walczył, Buffalo. Nie będzie to jednak walka zupełnie uczciwa — jestem słabym strzelcem, a ty jesteś najdoskonalszym strzelcem na całym Dalekim Zachodzie. Naszpikujesz mnie ołowiem, jak indyka borówkami. To nie będzie pojedynek, lecz morderstwo! —
Rycerski charakter Króla Prerii nie pozostał głuchy na te słowa. Buffalo Bill zastanowił się chwilkę i rzekł:
— Oto, co zdecydowałem. Szansę nasze będą równe. Umieścimy w worku dwa pistolety, jeden nabity ostrym nabojem, a drugi ślepym. Każdy z nas wyciągnie pistolet i staniemy naprzeciw siebie. Na dany znak obydwaj pociągniemy za spust — los rozstrzygnie, kto z nas pozostanie przy życiu!
Przyjaciele Buffalo Billa byli oburzeni tą propozycją. Nie rozumieli, jak Cody może kłaść życie na tej samej szali, co życie zdrajcy i kryminalisty. Daremnie jednak usiłowali odwieść Króla Granicy od jego zamiaru. Był on nieugięty.
Dziki Bill umieścił więc w jednym pistolecie ślepy nabój, w drugim zaś ostry i obydwa pistolety wsadził do worka, którego otwór był tak wąski, że można było zagłębić w nim tylko dłoń.
— Wybieraj pierwszy! — rzucił Cody Białemu Tygrysowi.
Renegat długo i starannie wybierał, usiłując po ciężarze pistoletów odgadnąć, który jest naprawdę nabity.
Wreszcie Biały Tygrys wydobył pistolet. Cody wziął pozostały i obaj przeciwnicy stanęli w niewielkiej odległości naprzeciw siebie. Buffalo Bill miał beztroski uśmiech na ustach, jakby cała ta scena doskonale go bawiła. Renegat miał twarz śmiertelnie pobladłą i oczy rozszerzone z przerażenia.