Strona:PL Buffalo Bill -02- Pojedynek na tomahawki czyli Topór wojenny wykopany.pdf/7

Ta strona została skorygowana.

Whartonie! Walczyliście wielokrotnie przeciwko Sjuksom, nigdy jednak nie spotkałem się z wami oko w oko!
— Oto, na co przydaje się sława! — zauważył Nick Wharton. — Jego Czerwona Wysokość napewno wypróbuje na mnie arsenału swych specjalnych tortur, przeznaczonych dla najdzielniejszych wojowników.
Tymczasem Wielki Róg zwołał swych wojowników i obwieścił im, że jeden z jeńców jest wielkim wodzem, towarzyszem Buffalo Billa. Radość dzikich nie miała granic.
— Gdzie jest obecnie Wódz o Długich Włosach? — spytał Nicka wódz Sjuksów. — Musi on wpaść również w nasze ręce!
Nick Wharton uśmiechnął się i odparł spokojnie, jak zwykle: — Niestety, nie wiem, gdzie przebywa mój druh, a gdybym nawet wiedział, to i tak nie powiedziałbym. Mam jednak nadzieję, że go wkrótce spotkasz i nie wiem, czy ci to wyjdzie na zdrowie... —
Wielki Róg z wysiłkiem opanował wzburzenie. — Pomóż mi ująć Buffalo Billa, — rzekł — a daruję ci życie!
Nick zaśmiał się serdecznie: — Wodzu, rzekł — raczej woda popłynie w stronę gór od ujścia, raczej śnieg pokryje latem prerię, raczej Czerwonoskórzy porzucą wojnę i łowy i zaczną uprawiać ziemię, niż stary Nick zdradzi przyjaciela! —

Ucieczka.

Obóz Sjuksów był indyjskim zwyczajem rozłożony nad brzegiem rzeki, na skraju lasu.
Gdy noc zapadła, Nick Wharton i jego towarzysz, młody „żółtodziób“ Jack Hayes, zostali zamknięci w jednym z wigwamów. Młodą dziewczynę umieszczono w innym namiocie, w głębi obozu.
Rosły wojownik stanął na straży przed wigwamem dwóch jeńców, lecz wewnątrz namiotu nie było nikogo, gdyż Indianie sądzili, że mocne więzy na rękach i nogach białych uniemożliwią wszelką próbę ucieczki.
Szczęście sprzyjało jednak więźniom. W nocy nad prerią rozszalała się straszliwa burza. Wycie wiatru, równomierny plusk ulewy i potężne grzmoty, mogły zagłuszyć wszelką rozmowę wewnątrz namiotu, tak że po chwili obaj więźniowie zaczęli się naradzać nad wyjściem z niebezpiecznej sytuacji..
Więzy ze skóry bizona były wprawdzie twarde, lecz nie przedstawiały poważniejszej przeszkody dla wilczych zębów starego Nicka. W ciągu pół godziny Wharton miał wolne ręce. Uwolnienie z więzów Hayesa było dziełem kilku minut.
Nadeszła chwila działania.
Rozszalały huragan sprzyjał poczynaniom naszych przyjaciół. Nick Wharton wyjrzał ostrożnie z wigwamu i stwierdził, że wartownik stoi w odległości kilku kroków, odwrócony do niego tyłem.
Jack Hayes ze zdumieniem obserwował ruchy starego wywiadowcy, który poruszał się sprężyście i bezszelestnie, jak pantera. Nick wyczekał odpowiedniego momentu i jednym skokiem rzucił się na Indianina. Coś zakotłowało się w ciemności... dał się słyszeć chrapliwy oddech dzikiego, zdławionego żelaznymi ramionami Nicka. Wreszcie Nick mruknął: — Dzielny wojownik leży teraz skrępowany moimi więzami. Mam nadzieję, że nie nabawi się do rana kataru, leżąc na mokrej trawie.
Należało teraz uwolnić Ruth Sage. Nick uśmiechnął się chytrze.
— Chodź, — rzekł do młodzieńca — napędzimy tym diabłom porządnego strachu...
Dwaj mężczyźni porozumieli się szeptem i rozeszli się, każdy w inną stronę.
W pięć minut później, z trzech wigwamów uniosły się płomienie i okrzyk wojenny plemienia Czarnych Stóp — śmiertelnych wrogów Sjuksów — rozległ się z lasu. Wojownicy Wielkiego Rogu byli wypróbowani w bojach. Natychmiast rzucili się do broni i pośpieszyli w stronę lasku, skąd zdawało się grozić największe niebezpieczeństwo.
Tymczasem Nick Wharton wpadł do namiotu, w którym uwięziona była dziewczyna, jednym ciosem obezwładnił nie spodziewającego się ataku wartownika i po chwili oboje znaleźli się w miejscu, gdzie stały konie Sjuksów. Czekał już tam na nich Jack, który przygotował w międzyczasie trzy konie do drogi.
Ciemności nocne pochłonęły już troje uciekinierów, gdy Indianie spostrzegli, że zostali wyprowadzeni w pole. W lesie było zupełnie cicho i spokojnie — ani śladu Czarnych Stóp... Tymczasem płomienie przeskakiwały z jednego wigwamu na drugi i Czerwonoskórzy rzucili się do gaszenia ognia. Wielki Róg, tknięty przeczuciem, pośpieszył zaś do namiotów jeńców i oczywiście nie znalazł w nich nikogo, prócz obezwładnionych wojowników.
Wódz wyznaczył dwustu wojowników i na ich czele ruszył wściekłym galopem w pościg za zbiegami. Na nieszczęście, Jack Hayes nie znał się na koniach i trzy wierzchowce zbiegów nie odznaczały się bynajmniej rączością. Rumak Ruth był jeszcze nienajgorszy, lecz pozostałe kłusowały jak żółwie.
W pewnej chwili, Nick Wharton, rzucając spojrzenie po za siebie stwierdził, że są prześladowani. Krzyknął więc do Ruth, która wstrzymała swego wierzchowca, by nie zostawiać w tyle swych towarzyszy:
— Proszę popuścić cugli! Nie powinna pani pozostawać z nami, to na nic się nie przyda. Niech pani ucieka i sprowadzi nam pomoc!
W tej samej chwili zagrzmiały strzelby prześladowców. Jedna z kul dosięgła konia Whartona. Zwierze stanęło dęba, a potem ciężko zwaliło się na ziemię. Nick nie zamierzał poddać się bez walki. Z tomahawkiem, zabranym jednemu z obezwładnionych wartowników, w dłoni, stanął gotów do rozprawy z wrogiem. Tymczasem druga kula raziła w nogę wierzchowca Jacka Hayesa. Młodzieniec natychmiast stanął obok Nicka, wykazując niezwykłą u „żółtodzioba“ odwagę.
Ruth nie czekała dłużej — pochyliła się na siodle i ostrym cwałem ruszyła w step.
Bohaterska obrona Nicka Whartona i Jacka Hayesa nie przydała się na nic. Po krótkiej walce obaj byli znów jeńcami Sjuksów. Wojownicy powiedli ich w triumfie do obozu.

Ruth w niebezpieczeństwie.

Ruth puściła cugle luzem i pozwoliła swemu koniowi pędzić zupełnie swobodnie. Rumak miał jeszcze w uszach huk strzałów i wrzaski wojenne wojowników, to też galopował bez wytchnienia przed siebie z dziewczyną uczepioną jego grzbietu.