Strona:PL Buffalo Bill -34- Demon Wody Ognistej.pdf/8

Ta strona została uwierzytelniona.

się nagle z po za jakiejś skały, a jednocześnie śpiewał jak najgłośniej umiał.
Należy stwierdzić, że Elmore miał głos raczej donośny niż melodyjny, ale to nie przeszkadzało mu w jego popisach wokalnych. Wywiadowcy ukryci za skałami słyszeli wyraźnie słowa piosenki:
Rudy Pies z Santa-Fe
grał raz ze mną w karty.
łajdak chciał okpić mnie
to nie były żarty!...
Turkot kół było już słychać przy samym wejściu do kanionu. Hank Elmore ujął cugle w obie ręce i popędzał konie co sił, ryzykując rozbicie dyliżansu o skały w ciasnym przejeździe. Woźnica który drżał w tej chwili ze strachu, nie przestawał śpiewać na cały głos. Echo roznosiło i powtarzało wśród skał słowa piosenki:
Rudy Pies z Santa-Fe
tańczył z piękną Molly...
W tej samej chwili śpiew zamarł na ustach Hanke Elmore i przekształcił się w nieartykułowany okrzyk przerażenia. Po obu stronach drogi woźnica ujrzał sine lufy karabinów, które wymierzone były wprost w jego głowę. Kurczowo ściągnął cugle i mruknął:
— Do stu piorunów!... Tego jeszcze brakowało... Czy nigdy już nie zaznam spokoju na tej przeklętej drodze?
W tej samej chwili z za skał ukazało się szerokoskrzydłe somberero Buffallo Billa.
— To pan. Cody? — zawołał z radością Hank Elmore. — Dlaczego....
— Nie bój się, przyjacielu — rzekł spokojnie Buffallo Bill. — Do ciebie nie mamy nic. Mamy tylko pewną sprawę do twego pasażera.
— Jakto?... — wykrztusił woźnica. — Kto to jest?
— Tim Benson, bez cienia wątpliwości.
Elmore podskoczył na koźle jak oparzony.
— Bez głupich kawałów, Cody!... Co pan opowiada... Ten stary?..
Buffallo Bill bez słowa skierował się w stronę drzwi i otworzył je, trzymając rewolwer w każdej ręce.
— Wyłaź, Benson! — zawołał. — Uprzedzam, że każde usiłowanie zaatakowania nas, albo ucieczki źle się dla ciebie skończy. Jest nas czterech, a ty jesteś jeden.
Nikt nie odpowiadał.
— Przyjaciele — rzekł spokojnie Buffallo Bill — jeśli ten łotr będzie usiłował uciec drzwiami, strzelajcie do niego, jak do wściekłego psa.
W tej samej chwili z dyliżansu wyszła kobieta, zdradzająca oznaki najwyższego przerażenia.
— Ben... son... — wyjąkała drżącym głosem.
— Niech się pana nie obawia — rzekł Buffallo Bill i jednym skokiem znalazł się wewnątrz dyliżansu.
W tej samej chwili z ust jego wyrwał się o krzyk zdumienia. Zamiast groźnego bandyty spostrzegł w kącie dyliżansu skuloną we dwoje ze strachu... prawdziwą Verę Bright! Kobieta była nawpół przytomna.
— Ścigajcie tę kobietę! — zawołał Buffallo Bill.
— Kto to jest?... — zapytał Nick, rzucając się w pościg.
— Przebrany Tim Benson...
Tymczasem Benson nie tracił czasu. Korzystając z chwili, gdy wywiadowcy nie byli nim zajęci, rzucił się pędem do ucieczki i niebawem zniknął wśród skał. Pościg w tych warunkach nie mógł mieć widoków powodzenia.
Nick Wharton wymierzył w kierunku uciekającego bandyty karabin, ale w chwili, gdy dał ognia, Benson skoczył za skałę i zniknął wywiadowcom z oczu.
Zostańcie tu przy tej kobiecie i dyliżansie! — zawołał Buffallo Bill i sam rzucił się w kierunku Nicka Whartona, który ścigał bandytę.

Pościg

Po chwili Buffallo Bill dopędził swego starego przyjaciela i obydwaj pobiegli poprzez skały za uciekającym bandytą. Niestety Benson zdołał zyskać na czasie i znajdował się w znacznej odległości. Nie było go w ogóle widać wśród skał.
— Do stu tysięcy grzechotników!... — zawołał zdyszany Nick. — Czy jesteś zupełnie pewny, że to był Benson?
— Najzupełniej.
— Gdzie ten łotr się podział?
Nie było rzeczą łatwą odpowiedzieć na to pytanie, gdyż okolica była tak skalista, że dla tak doświadczonego złoczyńcy jak Benson ukrycie się wśród skał było zabawką. Skały tworzyły w pewnym miejscu rodzaj naturalnych schodów i było rzeczą pewną, że łotr wspiął się na szczyt i tam ukrył się między skałami.
— Wracamy!... — zadecydował wreszcie Buffallo Bill.
W tej samej chwili Nick Wharton rzucił się do przodu z bronią gotową do strzału. Cody podążył za nim.
— Czy dostrzegłeś coś? — zapytał.
— Nie. — odparł wywiadowca. — Usłyszałem coś...
Buffallo Bill wytężył słuch, ale nie usłyszał nic podejrzanego. Nagle z kanionu dał się słyszeć odgłos uderzeń kopyt o skały i rżenie koni. Konie Hanka Elmore, przerażone nagłym zatrzymaniem się i strzałami, zaczęły stawać dęba, a po chwili wyrwały cugle z rąk woźnicy i popędziły przed siebie.
— Tego tylko brakowało! — zawołał Nick i pobiegł spowrotem. Buffallo Bill poszedł w jego ślady.
Gdy przybyli na miejsce, gdzie zostawili dyliżans Elmore’a i swych dwóch przyjaciół, nie zastali nikogo.
— Hickock i baron podążyli w ślad za dyliżansem — rzekł Buffallo Bill. — Gdy zdołają powstrzymać konie wrócą tu.
— Czekajmy więc.... — rzekł zrezygnowany Nick Wharton.
Po chwili nadjechali baron i Hickock. Pochwycili oni konie Hanka Elmore i przywiązali je do drzewa, a sami wrócili do swych przyjaciół.
— Schwytaliście go? — zapytał Dziki Bill.
— Widzisz przecież, że nie... — odburknął Nick.
— Czy rozmawiałeś z Verą Bright? — zapytał Buffallo Bill Hickocka.
— Tak. Opowiedziała mi wszystko. Benson to sprytny łotr. Przedefilował przed nami w tej sukni, a my, durnie, nie poznaliśmy go nawet.