Strona:PL Buffalo Bill -57- Olbrzym z opuszczonej kopalni.pdf/11

Ta strona została przepisana.

Wywiadowca znajdował się już na środku kuchni, ale dokoła panowała w dalszym ciągu grobowa cisza. Nagle wzrok Buffalo Billa padł na jakiś mocno świecący, czerwony punkt, który szybko posuwał się naprzód.
Co to miało oznaczać?
Czerwony punkcik posuwał się żwawo naprzód, ale Buffalo Bill nie umiał sobie wyjaśnić tego zjawiska. Cody podpełznął ostrożnie w kierunku poruszającego się punktu. Dokoła panowały nieprzeniknione ciemności, wśród których wywiadowca natrafił ręka na jakąś baryłkę.
Z baryłki tej wysuwał się jakiś sznur. Buffalo Bill w dalszym ciągu nie mógł niczego zrozumieć.
Nagle szyba w oknie została przez kogoś strzaskana w kawałki. Buffalo Bill zerwał się na równe nogi z palcem na cynglu rewolweru. W tej samej chwili z okna rozległ się pełen niebywałego napięcia głos Dzikiego Billa:
— Buffalo!
Wywiadowca odetchnął i rzekł zdumiony:
— Co się stało?
— Zgaś to!... Zgaś to natychmiast!... W głosie Hickocka brzmiała nuta przerażenia. — Czy nie widzisz, że to jest lont?!...
Lont! Buffalo Bill rzadko doznawał uczucia strachu, ale w tej chwili nogi ugięły się pod nim z wrażenia. W ciągu ułamka sekundy zrozumiał wszystko. Ten płonący punkt, to był koniec lontu, a baryłka, której dotykał ręką, pełna była prochu. Jeszcze chwila, a cały dom wraz z Buffalo Billem wyleci w powietrze...
Ale Buffalo Bill nie stracił głowy. Chwycił palcami złowróżbny koniec lontu, zgniótł go, a potem rzucił na ziemię i stratował nogami.
— Był już najwyższy czas... — westchnął z ulgą.
Ostrożnie ze względu na obecność baryłki prochu Buffalo Bill zapalił zapałkę i to, co ujrzał w jej świetle, zmusiło go do wydania okrzyku zdumienia.
— Co się tam znów stało? — zaniepokoił się Hickock, stojący przy oknie.
— Tu jest jakiś człowiek — odparł Buffalo Bill. — Leży na ziemi związany...
— Clayton - Pierce?
— Właśnie, że nie...
— Któż więc, do pioruna?!...
— Jack Nolan, komisarz policji!

Narada wojenna

Towarzysze Buffalo Billa wpadli ze wszystkich stron do chaty, a tymczasem Cody zapalił świecę i zbliżył się do Nolana, który leżał zupełnie nieruchomo, nie wydając z siebie żadnego głosu.
Nie było w tym nic dziwnego, gdyż nieszczęsny komisarz był dokładnie skrępowany, a w ustach miał potężny knebel. Teraz dopiero Buffalo Bill zrozumiał, że uniknął cudem nieledwie niechybnej śmierci. Lont był wypalony prawie do końca...
Do stu tysięcy grzechotników! — zawołał Nick Wharton, obrzucając jednym spojrzeniem izbę
— Do pioruna!... — przywtórzył mu baron. Wilhelm miał minę nieszczególną. Mógłby przysiąc, że widział sześciu bandytów i związanego dzikusa, a tu okazało się, że w chacie znajduje się tylko komisarz policji i to do tego związany.
Mały Lampart pomrukiwał zcicha swoje „ugh“ i widać było, że młody Indianin jest głęboko poruszony.
— Mógłbyś sobie kupić okulary, baronie... — mruknął Dziki Bill.
Buffalo Bill uśmiechnął się.
— Ty nie potrzebujesz okularów. Bill — rzekł. — Gdybyś nie zauważył tego przeklętego lontu, Nolan i ja zostalibyśmy rozerwani w kawałki... W jaki sposób odgadłeś, że to jest lont?
— Patrzyłem z góry przez okno i dlatego od razu zorientowałem się w niebezpieczeństwie, — odparł skromnie Hickock.
— Uff! Nareszcie!... — stęknął Nolan, któremu Buffalo Bill wyjął knebel z ust. — Jeszcze pół minuty... Przysięgam wam, panowie, że jeszcze nigdy śmierć nie zajrzała mi w oczy z tak bliska!... Myślałem, że zanim wyskoczę w powietrze, postradam najpierw zmysły. Ten przeklęty lont palił się z niesłychaną szybkością... A najgorsze było to, że gdy, Buffalo Bill przybył, nie zdawał sobie sprawy z sytuacji i tracił drogocenny czas. Myślałem, że oszaleję... Nie mogłem z siebie wydobyć głosu...
— Ale co się tobie przywidziało, baronie? — zapytał Buffalo Bill — skąd ta pomyłka?...
— Zaraz... — rzekł Wilhelm, tocząc dokoła wzrokiem. — Zaraz wam pawiem... Było ciemno, więc nie mogłem odróżnić dobrze postaci... Ci bandyci owinęli Nolana w skóry i dlatego myślałem, że to Clayton-Pierce...
— To prawda, — rzekł Nolan. — Owinięto mnie w skóry.
— Więc to byli vaqueros? — zapytał Cody.
— Oczywiście.
— W jaki sposób wpadł pan w ich ręce?
— To długa historia, — rzekł Nolan. — Podejrzewałem Ramona i jego ludzi, że zjawili się w naszym mieście i poszukiwałem ich już od kilku dni w dzielnicy meksykańskiej. Niestety, nie mogłem natrafić na żaden ślad. Dziś wieczorem spostrzegłem na ulicy człowieka, którego postać wydała mi się dziwnie znajoma. Wreszcie poznałem go — był to Ramon. Poszedłem za nim.
Vaquero przeczuł widocznie, że go śledzę, gdyż począł kluczyć między wąskimi uliczkami. Wszedł wreszcie do jakiegoś sklepiku i przez dłuższy czas nie wychodził. Wszedłem za nim. Nagle znalazłem się w jakimś pokoju i spostrzegłem przed sobą Ramona. Sęgnąłem po rewolwr, ale w tej chwili kilka par rąk chwyciło mnie ze wszystkich stron i zostałem w ciągu kilku sekund zupełnie obezwładniony.
Vaqueros byli pewni, że się mnie pozbędą i nie kryli przede mną niczego. Dowiedziałem się, że Buffalo Bill „musi zostać sprzątnięty“ i że właściciel tego domu nazywa się Garcia. Gdy zostałem tu przyniesiony, Ramona nie było między bandytami.
— Czy wie pan dokąd się udał? — zapytał Buffalo Bill.
— Tak. Przybył tu jeszcze jeden z bandytów, który stał na straży na drodze do Cave Creek. Zawiadomił on Ramona, że widział na drodze olbrzyma, który przy blasku księżyca oglądał skrawki pergaminu. Ramon udał się natychmiast w towarzystwie tego człowieka w drogę.
— A potem wszyscy bandyci opuścili dom? — zapytał Nick.
— Tak.
— Czy Garcia udał się wraz z nimi?
— Przypuszczam, że tak.
— Kiedy vaqueros uciekli? — zapytał Buffalo Bill.
— Przed kwadransem...