Strona:PL Buffalo Bill -57- Olbrzym z opuszczonej kopalni.pdf/12

Ta strona została przepisana.

— Ruszymy w ich ślady, — oświadczył Buffalo Bill. — Teraz musimy jednak przeszukać dokładnie dom.
Poszukiwania nie dały wielkich rezultatów. Znaleziono jedynie strój meksykański, który Dziki Bill porwał natychmiast jak rozbawione dziecko.
— To dla mnie — rzekł. — Będę mógł w razie potrzeby odgrywać rolę „greasera“.
— A to dla mnie — uśmiechnął się Buffalo Bill, który znalazł długi bicz z bawolej skóry. — Ale dość tych głupstw. Nie wolno nam zapominać o tym, że bandyci rzucili się w pościg za olbrzymem, którego musimy traktować jako naszego sprzymierzeńca w tej walce. Ramon i jeden z bandytów udali się w drogę pierwsi, a za nimi ruszyła reszta. Mamy, więc przeciw sobie ośmiu przeciwników. Przypuszczam, że damy sobie z nimi radę. Obawiam się tylko, że bandyci zdołają pokonać Claytona i zabiorą mu plany... Co pan o tym sądzi, Nolan?
— Przypuszczam, że im się to nie uda — rzekł żywo Nolan. — Ten olbrzym to stanowczo za wielki kęs dla nich... Ze mną dali sobie z łatwością radę, ale z nim będą mieli trudną przeprawę.
— A więc, — oświadczył Buffalo Bill — zaczekamy do rana i skoro świt ruszamy w drogę do starej kopalni turkusów. Mam nadzieję, że za jednym zamachem uda się nam załatwić dwie sprawy — zli- zamachem uda się nam załatwić dwie sprawy — bandę Ramona i wyjaśnić historie Clayton - Piercea.
Wszyscy udali się do hotelu, i niebawem zasnęli snem sprawiedliwych.

Chata wśród gór

O świcie mała kawalkada ruszyła szybkim galopem w stronę starej kopalni turkusów. Buffalo Bill zabrał ze sobą swój nowy bicz, a Dziki Bill przymocował do siodła swój „komplet meksykański“.
Dzień był gorący i konie pokryły się wkrótce pianą.
— Jestem ciekaw w jaki sposób ten przeklęty vaquero mógł spotkać Clayton-Piercea na drodze, — rzekł Buffalo Bill, ocierając pot z czoła.
— Z tego co słyszałem. — rzekł Nolan — dowiedziałem się, że vaqueros mają zwyczaj wystawiania placówek na drodze. Placówka zauważyła olbrzyma i natychmiast doniesiono o tym Ramonowi.
Rozmowa Codyego z Nolanem została przerwana zabawnym incydentem, który wynikł z przyczyny naszego starego znajomego — mula Toofera. Toofer był dziwnym stworzeniem o kapryśnym usposobieniu. Zachowywał się przeważcie zupełnie spokojnie i godnie, ale chwilami miewał napady złego humoru i wtedy robił rzeczy straszne.
Właśnie, gdy Buffalo Bill i Nolan wysunęli się na czoło pochodu i prowadzili rozmowę, Toofer, którego dosiadał baron, okazał nagle chęć chwycenia zębami ogona wierzchowca starego Nicka. Koń Nicka począł straszliwie wierzgać, a Toofer, przerażony i zaskoczony, stanął dęba, a potem począł niesamowicie wierzgać i skakać na wszystkie strony
Wreszcie pomknął przed siebie jak oszalały i nagle zatrzymał się z pochylonym łbem przed wielką kępą kaktusów. Baron został wysadzony z siodła, zatoczył w powietrzu łuk i wylądował... na wielkim kaktusie.
Biedny Wilhlm, który został dosłownie naszpikowany ostrymi kolcami, wyglądał tak pociesznie, że nawet Mały Lampart nie mógł powstrzymać się od śmiechu. Baron wygramolił się wreszcie z kaktusów, oczyścił się i uwolnił od kolców, po czym z ponurą miną dosiadł napowrót Toofera i oddział ruszył w daleką drogę.
Około południa upał stał się tak straszny, że nie sposób było jechać dalej. Zatrzymano się więc w małej kotlince, której dnem płynął strumyk, i rozbito obóz. Gdy słońce poczęło chylić się ku zachodowi, ruszono w dalszą drogę.
Konie posuwały się raźno w chłodzie nocy i w ciągu kilku godzin przebyto znaczną przestrzeń. Buffalo Bill nakazał zachowanie zupełnej ciszy i wytężonej uwagi, gdyż zbliżano się do chaty, w której bandyci mieli swoje schronienie i punkt zborny.
W każdej chwili można było natknąć się na placówkę wroga i wywiadowcy nie zdejmowali rąk z rewolwerów. Wreszcie, około północy, wywiadowcy zatrzymali się u wejścia do wąwozu, w którym znajdowała się chata bandytów.
— Znajdujemy się w odległości zaledwie ćwierci mili od ich kryjówki, — rzekł Cody. — Nie wiem, czy bandyci tam są, gdyż wiedzą oni, że znamy ich kryjówkę. W każdym razie musimy być na wszystko przygotowani.
— Przypuszczam, że nie zatrzymali się w chacie — rzekł Nick. — Mają oni teraz jeden tylko zamiar — schwytać Claytona.
— Nie możemy teraz tego przewidzieć, — odparł Buffalo Bill. — Jeszcze raz powtarzam, że musimy posuwać się ostrożnie i być przygotowani na wszystko.
Zatrzymano się na brzegu wąwozu i wywiadowcy spożyli naprędce skromny posiłek. Następnie wyznaczono straże i wszyscy ułożyli się na spoczynek pod gołym niebem. Pierwszy stał na straży Nick, potem zastąpił go Nolan. Nolana zluzował Dziki Bill, a Hickocka zastąpił około czwartej nad ranem, Buffalo Bill.
Krążył on dokoła obozu, ale nie spostrzegł nic podejrzanego. W oddali widniała chata bandytów. Stała cicha i jakby opuszczona. Z komina nie unosił się dym. Buffalo Bill pomyślał, że jeśli w chacie nikogo nie ma, najlepiej będzie, jeśli wywiadowcy przeniosą się do niej.
Wiedział, że w chacie znajduje się kuchnia, na której można przyrządzić gorący posiłek. Jeszcze raz przyjrzał się uważnie budynkowi, po czym wziął swe rewolwery, bicz i nóż i ruszył śmiało w kierunku samotnej chaty wśród skał.

Ośmiu przeciw jednemu

Buffalo Bill zbliżył się ostrożnie do chaty. Dokoła nie było widać nikogo i nic nie mogło wzbudzić podejrzeń wywiadowcy. Posuwał się jednak bardzo ostrożnie, gdyż wiedział, że vaqueros mogą przygotowywać jakąś zasadzkę.
Nagle Buffalo Bill zatrzymał się.
Znajdowali się na brzegu wolnej płaszczyzny; wśród skał, na której stał dom. Na środku tej płaszczyzny, w odległości kilkunastu kroków od chaty stał Meksykanin, w którym Cody natychmiast rozpoznał Garcię, człowieka z karabinem, z którym rozmawiał ubiegłej nocy.
Garcia również spostrzegł Buffalo Billa, ale nie wydał okrzyku, lecz stał z otwartymi ustami i wyłupionymi oczyma jak skamieniały. Buffalo Bill zrozumiał, że vaqueros znajdowali się w chacie i że Garcia stał na straży.