Strona:PL Buffalo Bill -57- Olbrzym z opuszczonej kopalni.pdf/16

Ta strona została przepisana.

— A ja wcale nie jestem pewny, że ten dzikus, to właśnie Clayton - Pierce. — rzekł wreszcie
— To się okaże.
Znów zapadło milczenie. Baron krzywił się niemiłosiernie, a w końcu nie wytrzymał i wybuchnął:
— Jestem straszliwie głodny! Czy nigdy się stąd nie wydostaniemy?...
— Nie myśl o jedzeniu, a zapomnisz o głodzie, — rzekł Buffalo Bill.
Nagle Buffalo Bill zamilkł, wytężył słuch i dał znak baronowi. Z po za drzwi, prowadzących w głąb jakiegoś tajemniczego korytarza, dał się słyszeć odgłos kroków. Obydwaj wywiadowcy nasłuchiwali w napięciu.
Drzwi skrzypnęły. Wilhelm rzucił się w ich kierunku, ale natychmiast zatrzymał się, sparaliżowany przerażeniem. Przed nim stał olbrzym, odziany w skóry...
Co to miało znaczyć? Czy Clayton - Pierce przybył jako wróg, czy też jako przyjaciel. Buffalo Bill nie umiał znaleźć odpowiedzi na to pytanie i stał jak skamieniały.
Buffalo Bill zbliżył się do olbrzyma i zapytał:
— Co pan zamierza uczynić?
Olbrzym chwycił rękę Buffalo Billa w swoją wielką łapę i pociągnął go w stronę korytarza, z którego się przed chwilą wyłonił.
— To nasz przyjaciel... — mruknął baron. — Idźmy za nim, a może wydostaniemy się z tej przeklętej klatki.
Buffalo Bill był tego samego zdania.
— Weź świecę... — rzekł do barona.
Baron ujął świecę i ruszył za Buffalo Billem i olbrzymem. Olbrzym posuwał się pewnie przez korytarz, który ciągnął się na przestrzeni około stu metrów. Wreszcie korytarz począł się rozszerzać i u jego krańca poczęło przebłyskiwać światło dzienne.
Światło to było nieco przytłumione przez gęste liście, ale pozwalało dokładnie widzieć wszystko dokoła. Olbrzym odchylił liście i gałęzie, które zasłaniały wyjście i wyszedł z korytarza.
— Nie zobaczymy go już więcej... — mruknął baron.
Jakby na zaprzeczenie słowom barona, olbrzym zjawił się powtórnie. Obaj wywiadowcy zdołali przez ten czas wydostać się z tunelu i ku swemu zdumieniu spostrzegli, że znajdują się w wąwozie, biegnącym prostopadle do tego, w którym leżała chata bandytów. Olbrzym wyciągnął przed siebie rękę i dał wywiadowcom znak, aby szli za nim w dół, w kierunku pierwszego wąwozu.
— Pójdziemy za nim, Cody? — zapytał baron.
— Oczywiście, — rzekł Buffalo Bill. — Przecież ten człowiek nie ma względem nas złych zamiarów.
Tymczasem olbrzym ruszył szybko wzdłuż wąwozu, zatrzymał się w odległości około ćwierć mili od zakończenia tunelu i począł wspinać się na zbocze Wywiadowcy kroczyli za nim i wdrapali się wraz z nim na zbocze.
Olbrzym wybrał miejsce, osłonięte skałami, usiadł na jednej z nich i założył nogę na nogę. Jego stopy obute były w grube i prostackie obuwie z surowej skóry. Olbrzym najspokojniej w świecie pochylił się i wydobył z jednego ze swych „butów“... osiem skrawków pergaminu.

Podstęp Claytona

— Niech go diabli porwą! — zawołał baron. — Ten człowiek zadrwił sobie z bandytów!...
Olbrzym podniósł wzrok na Buffalo Billa i na jego ustach ukazał się jakby cień uśmiechu. Ale w chwilę potem niezwykły olbrzym zacisnął szczęki i wydał pomruk nienawiści. Buffalo Bill i baron wytężyli wzrok i słuch i po chwili usłyszeli odgłos kopyt końskich na skałach. Odgłos ten stawał się co raz wyraźniejszy.
Olbrzym rzucił skrawki pergaminu na ziemię, poczem, rozejrzawszy się bacznie na wszystkie strony, chwycił Buffalo Billa i barona za ręce i zaciągnął ich do jakiejś rozpadliny. W kilka minut później w wąwozie ukazało się czterech jeźdźców, którzy kierowali się w stronę ukrytego między skałami wyjścia z podziemnego tunelu.
Jeźdźcy ci — byli to vaqueros i Ramon znajdował się między nimi. Ramon jechał na czele swego nielicznego oddziału. Nagle zatrzymał się i z ust jego wydarł się okrzyk niepohamowanej radości, gdyż dostrzegł leżące na ziemi skrawki pergaminu.
Ramon zeskoczył z siodła i drżącymi rękoma pozbierał drogocenne papierki. Obejrzał je ze zdumieniem i wydał ponownie okrzyk dzikiej radości. Vaqueros zeskoczyli z koni i zgrupowali się dokoła swego dowódcy, który im coś tłumaczył z ożywieniem.
Buffalo Bill i baron nie mogli odróżnić słów, ale widzieli, że Ramon rozłożył na skale wszystkie części planu, zestawił je i począł odczytywać napisy, uwypuklone przez chemika Ridgmana.
— Dlaczego on im zostawił plan?... — mruknął baron. — Teraz znajdą skarb i nam nic nie zostawią...
— Nie spiesz się tak z sądem... — odparł Buffalo Bill. — Clayton-Pierce wie co robi.
W istocie, olbrzym patrzył zupełnie spokojnie, jak Ramon składa i odczytuje plan, a gdy vaqueros dosiedli koni i poczęli się oddalać w kierunku, oznaczonym prawdopodobnie przez plan, na twarzy rzekomego dzikusa pojawił się wyraz zadowolenia.
Olbrzym uśmiechnął się do Buffalo Billa i dał mu znak ręką, aby szedł za nim. Baron począł również posuwać się naprzód, potykając się o kamienei. Clayton-Pierce począł teraz posuwać się nie dnem wąwozu, lecz między skałami i kamieniami naprzełaj. Była to droga bardzo uciążliwa i baron klął pod nosem, jak poganin.
Buffalo Bill zrozumiał jednak plan swego przewodnika. Clayton-Pierce zamierzał dotrzeć do miejsca, gdzie miał być zakopany skarb, wcześniej niż bandyci i dlatego wybrał drogę na przełaj.
Po kilkunastu minutach uciążliwej drogi przez skały i rumowiska nasza trójka dotarła do brzegu innego wąwozu.
— Przybyliśmy wcześniej... — szepnął Buffalo Bill do barona. — Tamci już niebawem nadjadą...
Olbrzym położył się na skale tuż nad zboczem wąwozu i gestem dał do zrozumienia obu wywiadowcom, żeby uczynili to samo. W kilka minut później w wąwozie zjawił się Ramon i jego ludzie.
Ramon jechał przodem. Zatrzymał się nagle w tym miejscu, gdzie nad jego głowa ukrywali się niewidzialni Cody, baron i olbrzym. Vaqueros zatrzymali się i wszyscy zsiedli z koni. Ramon począł wykonywać dziwne czynności.