Strona:PL Buffalo Bill -57- Olbrzym z opuszczonej kopalni.pdf/17

Ta strona została przepisana.

Stanął u przeciwległego brzegu wąwozu i począł liczyć kroki w różnych kierunkach. Wreszcie wskazał swym podwładnym jakiś wielki, płaski głaz i kazał go odsunąć. Vaqueros zabrali się raźno do pracy i niebawem pod skałą czerniał tajemniczo głęboki otwór.
Ramon zagłębił w tym otworze obie ręce i po chwili z ust jego wydarł się okrzyk radości, podchwycony przez jego towarzyszy. Herszt bandytów wyciągnął z otworu niewielką baryłkę...
— Srebro... — szepnął baron.
— Patrz... — mruknął Cody. — Meksykanie wyglądają, jakby ich to wcale nie cieszyło...
Istotnie, łatwość, z jaką Ramon wyciągną} baryłkę z otworu, była zdumiewająca i podejrzana. Baryłka, napełniona srebrnymi monetami, powinna była ważyć znacznie więcej. Ramon gorączkowo wybił dno baryłki i... zaklął straszliwie.
Baryłka była zupełnie pusta!
Ramon wydobywał teraz szybko jedną baryłkę po drugiej. Wszystkich osiem było zupełnie pustych. Vaqueros poczęli wrzeszczeć i kląć tak głośno, że echo rozlegało się po całym wąwozie. Olbrzym zaśmiał się cicho.
Nagle Buffalo Bill drgnął. Na zakręcie wąwozu zjawił się jeszcze jeden Meksykanin, który skierował się szaleńczym galopem w stronę grupy vaqueros. Cody zrozumiał, że musiało się stać coś niezwykłego.
Ramon j jego towarzysze przerwali wrzaski i zwrócili się w stronę nowo przybyłego. Meksykanin spiął konia w pewnej odległości od Ramona i począł wydawać jakieś okrzyki, wymachując rękoma i zdradzające znaki niezwykłego wzburzenia
— Co to znaczy, Buffalo? — zaniepokoił się baron.
— Ten drab wzywa pomocy. — rzekł Cody. — Teraz zawraca konia...
— Chce ich prowadzić...

Zwycięstwo

— Może vaqueros znajdują się w niebezpieczeństwie... — mruknął po chwili baron.
— Albo nasi wpadli w zasadzkę. — zauważył Buffalo Bill.
Nagle Cody odwrócił się, na jego twarzy ukazał się wyraz zdumienia.
— Co się z tobą dzieje, Bill? — zdziwił się baron.
Ale i na jego twarzy ukazał się wyraz niezwykłego zdumienia. Buffalo Bill nie miał potrzeby odpowiedzieć na pytanie barona. Clayton-Pierce zniknął nagle ze skały.
— Do pioruna! — zaklął baron. — To nie jest człowiek, lecz meteor!...
— Bardzo żałuję, że nas opuścił, — rzekł Cody. — Myślałem, że będziemy mogli wydobyć z niego jakieś informacje.
— Czy będziemy go ścigać? — zapytał baron.
— Może później. Teraz musimy odnaleźć naszych przyjaciół, którzy potrzebują może pomocy.
Buffalo Bill począł szybko biec przez wąwóz, a za nim galopował baron na swych krótkich nóżkach. Gdy obaj znaleźli się u wejścia do pierwszego wąwozu, usłyszeli odgłosy strzelaniny.
— Do stu tysięcy grzechotników!... — rozległ się nagle znajomy głos. — Na nich, chłopcy!... Mamy tych łotrów!....
Strzelanina umilkła i dał się tylko słyszeć hałas, jakby kilku ludzi walczyło z sobą zapamiętale. Buffalo Bill i baron przyśpieszyli kroku, ale gdy znaleźli się na miejscu, w którym odbywała się walka okazało się, że przybyli zbyt późno.
Potyczka była zakończona. Czterech vaqueros stłoczyło się między czterema jeźdźcami, z których jeden, ku wielkiemu zdumieniu Codyego, miał na sobie strój meksykański. Dziwny ten Meksykanin pogrążony był w przyjacielskiej rozmowie Nolanem.
Mały Lampart szybko rozbroił bandytów i w chwili, gdy Buffalo Bill i baron pojawili się u wejścia do wąwozu, Indianin spostrzegł przyjaciół.
— Pae-has-ka! — zawołał radośnie.
Oczy wszystkich wywiadowców zwróciły silę w stronę nadchodzących.
— Hurra! — zawołał człowiek w stroju meksykańskim. — Jesteśmy znów razem!... Cody wrócił!
— Niech żyje Cody! Niech żyje baron! — zawołał grzmiącym basem Nick.
— Uważać na jeńców! — zawołał ostrzegawczo Buffalo Bill.
Meksykanie, korzystając z nieuwagi wywiadowców, rzucili się co tchu w stronę swych koni, które znajdowały się w odległości zaledwie kilku kroków. Wywiadowcy również rzucili się do koni i rozpoczęli pościg.
Człowiek w stroju meksykańskim pierwszy dopadł uciekającego Ramona, skoczył w biegu na jego konia i obaj jeźdźcy znaleźli się na ziemi i zwarli się w zapasach. Po krótkiej walce herszt banitów został pokonany. Buffalo Bill i Mały Lampart rzucili się w tym kierunku, gdzie przed chwilą toczyła się walka.
— Do pioruna! — zawołał człowiek w stroju meksykańskim. — Tego jeszcze brakowało, żeby ten łotr Ramon umknął!... Na szczęście mam go!...
— Ależ to Hickock! — zawołał zdumiony Buffalo Bill.
— Ten strój przyda mi się, jak widzisz... — uśmiechnął się szeroko Dziki Bill. — Ramon dał się nabrać i wpadł w zasadzkę.
Vaquero zgrzytnął zębami.
— Ramon nie ma dziś szczęścia, — rzekł Buffalo Bill. — Nic mu się dziś nie udaje, nawet ze skarbem nie powiodło mu się.
— Ze skarbem? — zdziwił się Hickock.
— Tak. Znalazł skrytkę z ośmioma baryłkami, ale wszystke były puste.
— Niemożliwe!...
— Sam wszystko widziałem... — uśmiechnął się Cody.
— Carramba!... — zaklął bandyta. — Więc to Buffalo Bill. — Okradłeś mnie, łotrze!...
— Uspokój się, — rzekł Buffalo Bill. — To nie ja zabrałem srebro, które zresztą nie należy do mnie
— A więc kto...?
— Tego nikt nie wie. Może to dzieło naszego olbrzyma, może innego człowieka...
— Ty za to wszystko jesteś odpowiedzialny! — wybuchnął Ramon. — Gdyby nie ty, olbrzym... —
—...zostałby zabity! — dokończył Buffalo Bill. — Na szczęście jednak olbrzym żyje, a ty jesteś w naszych rękach.