Strona:PL Buffalo Bill -57- Olbrzym z opuszczonej kopalni.pdf/9

Ta strona została przepisana.

i jego towarzyszy. Przeczuwał jednak niebezpieczeństwo i wiedział, że obecność bandytów w mieście nie wróży nic dobrego. Vacqueros mieli dawne porachunki z wywiadowcami i Buffalo Bill był pewny, że przybyli do Phoenix, aby te rachunki uregulować.
Tymczasem drzwi zamknęły się i na ulicy znów zapanowała ciemność.
— Musze tam wejść, — postanowił wywiadowca. — Jeśli to jest rzeczywiście Ramon, nie ominie go więzienie...
Buffalo Bill wydobył rewolwer i zdecydowany na wszystko, stanął na progu tajemniczego domu. Nie miał zamiaru pukać, gdyż to mogłoby obudzić podejrzenia Ramona. Chwycił więc za klamkę i nacisnął ostrożnie. Drzwi ustąpiły.
Cody stanął na progu. Znajdował się w pokoju, oświetlonym dwiema świecami, ale zupełnie pustym. Znajdował się tu stół i kilka krzeseł. Nagle otworzyły się drzwi od przyległego pokoju i stanął w nich Meksykanin z karabinem w ręku, który zapytał rozgniewanym głosem:
— Que quiere? (Czego chcesz?).
— Chcę pomówić z człowiekiem, który wszedł przed chwilą do tego domu. Ten człowiek to kapitan Ramon, dowódca bandy vaqueros...
Buffalo Bill spostrzegł nagle, że Meksykanin podnosi broń. Wywiadowca nie dokończył więc zdania. Jednym skokiem znalazł się obok przeciwnika i potężnym ciosem w podbródek powalił go na ziemię. Meksykanin wypuścił karabin z rąk. Cody podniósł broń i rzekł groźnie:
— Ramon jest bandytą i, jeśli udzieliłeś mu schronienia, będziesz za to odpowiadał.
— Ten człowiek, który tu wszedł, nie nazywa się wcale Ramon... — mruknął Meksykanin, pocierając sobie podbródek.
— To się jeszcze okaże...
Buffalo Bill uzbroił się w jedną ze świec i udał się do sąsiedniej izby. Była to mała kuchenka z której prowadziły drzwi na tył domu. Nie było tu nikogo i Buffalo Bill zrozumiał, że został wyprowadzony w pole. Ramon wyszedł spokojnie tylnymi drzwiami, a Meksykanin z karabinem osłonił mu odwrót.
Cody nie czekał dłużej. Zostawił karabin i świece na stole i szybko wyszedł z powrotem na ulicę. Wszędzie było pusto i cicho. Na rogu Cody natknął się na barona, który czekał na niego z niecierpliwością.
— Co nowego? — zagadnął Wilhelm
— Bardzo dużo, ale nie chodzi w tym wypadku o naszego jeńca, — odparł Buffalo Bill. — Przed chwilą widziałem Ramona, który wymknął mi się i znikł w tajemniczy sposób.
— Do pioruna! — zaklął baron. — Nigdy bym nie przypuszczał, że ci dranie odważa się przybyć do miasta.
— A jednak przybyli, — rzekł Cody. — Stój tu na rogu i obserwuj ten dom. Musisz być ostrożny, gdyż domu tego pilnuje jakiś „greaser“ z karabinem. Mam wrażenie, że ten domek to miejsce spotkań tych bandytów.
— Nie ruszę się z miejsca, — oświadczył baron.
Buffalo Bill ruszył w dalszą drogę i niebawem natknął się na starego Nicka.
— Co nowego Nick? — zagadnął.
— Nic... — mruknął stary wywiadowca. — Nasz dzikus znikł bez śladu. Odrazu mówiłem, że to niebywałe sprytna bestia. Czy widziałeś barona, Bill?
Cody zabrał ze sobą Nicka i po drodze do hotelu podzieli się z nim swymi spostrzeżeniami. Nagle, na rogu jednej z ulic, wpadł na naszych przyjaciół Mały Lampart.
— Pae-has-ka!... — zawołał zdyszany Indianin. — Za mną, za mną!...
— Dokąd?
— Do bladej twarzy z łysą głową... Dużo dziwnych rzeczy... Ugh!...
To rzekłszy Mały Lampart odwrócił się i pobiegł w kierunku domu Ridgmana, a za nim pośpieszyli Buffalo Bill i Nick Wharton.

Vaqueros na widowni

Drzwi do mieszkania Ridgmana były otwarte, a on sam siedział na krześle i usiłował zerwać sobie z przegubu więzy.
— Nareszcie! — zawołał na widok Buffala Billa. — Posłałem po pana Małego Lamparta...
— Co się właściwie stało? — zapytał zdumiony wywiadowca.
— Czy schwytaliście go?
— Olbrzyma? Nie, nie udało się nam go ująć... Może Lampart go widział?...
— Ugh! — rzekł Indianin. — Nie widziałem białego olbrzyma.
— Czy widziałeś Dzikiego Billa, Lamparcie? — zapylał Buffalo Bill.
Indianin potrząsnął głową.
— Wróciłem do hotelu, — rzekł. — Nie zastałem nikogo, więc poszedłem do Ridgmana. Znalazłem go związanego, więc poszedłem szukać Pae-has-ka.
— To prawda, — potwierdził chemik.
— Niech pan wyjaśni, co się stało! — zawołał Nick. — Kto pana związał?
— Wasz olbrzym...
— Czy napadł na pana po drodze? — zapytał zdumiony Buffalo Bill.
— Nie. Gdy wszedłem do pokoju, chwycił mnie za gardło i obezwładnił, zanim zdołałem się poruszyć. Nie wiem, dlaczego rzucił się na mnie. Gdy byłem już związany, zapalił na chwilę zapałkę i wtedy go poznałem...
— Ugh!... — rzekł Mały Lampart, poruszony opowiadaniem Ridgmana.
— Czy pan jest zupełnie pewny, że to był olbrzym? — zapytał Cody.
— Przecież w naszym mieście nie ma dwóch takich samych drabów, którzy spacerują sobie pół nago...
— Nie, ten człowiek nie jest szaleńcem. — zaopiniował Nick Wharton. — W każdym razie w jego szaleństwie jest jakaś metoda. Przecież zamiast pana wiązać, mógł panu poprostu rozbić głowę...
— Ten drab przybył tu, związał mnie i zabrał coś ze stołu... — rzekł niepewnie Ridgman.
— Co zabrał? — zawołał Buffalo Bill.
Chemik wyciągnął rękę w kierunku stołu.
— Zabrał te kawałki pergaminu, — rzekł.
— Ten człowiek nietylko nie jest szalony ale posiada przebiegłość lisa, — rzekł Buffalo Bill.
— W jaki sposób udało mu się uciec z hotelu? — zapytał Ridgman.
Zerwał więzy i najpierw zaatakował Nicka, a potem resztę. — odparł Cody. — Pokonał wszystkich z łatwością, gdyż posiada siłę słonia. Nie rozu-